[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zatajając śmiertelny grzech, przyjęła następnie świętokradzko Komunię Zwiętą.
Zamordowana starsza kobieta była za życia uosobieniem dobroci i
serdeczności. Kochała i szanowała ją cała rodzina. Cieszyła się ogólną sympatią
sąsiadów i znajomych. Cicha, pokorna; zawsze skora do pomocy dzieciom, zwłaszcza
odkąd zmarł jej mąż - pragnęła poświęcić się im bez reszty. Chciała spędzić resztę
swego życia ciesząc się ich szczęściem oraz upragnionymi wnukami. To właśnie było
głównym powodem, dla którego oddała synowi i jego wybrance solidny, przestronny
dom i niemałe gospodarstwo. Popełniła jednak jeden błąd, który kosztował ją życie -
zatrzymała dla siebie jeden (zdaniem synowej -  najpiękniejszy ) spośród czterech
pokoi. Jej  ingerowanie w życie młodych sprowadzało się do gotowania dla nich
obiadów i pomocy w gospodarstwie, na miarę nadwątlonych wiekiem sił.
Jednak młoda synowa zapragnęła być jedyną panią domu i gospodynią  całą
gębą . Marzył jej się duży salon z kominkiem w pokoju teściowej. Mierziła ją
obecność  starej kiedy przyjmowała w domu swoje towarzystwo, choć tamta
siedziała wówczas za dwoma ścianami. Starzy ludzie - jak pózniej wyznała - zawsze
działali na nią przygnębiająco:  wydawało mi się, że w moim nowym, wymarzonym
domu po prostu śmierdzi od tej starej .
Minęło ponad pół roku od zbrodni. Wyrzuty sumienia przywiodły ją w końcu
do kratek konfesjonału. Po łamiącym, pełnym rezygnacji i wzruszenia głosie
wyczułem, iż nie będzie to zwyczajna spowiedz. Była jeszcze młodą dziewczyną.
Popełniając tę straszną, wyjątkowo bezsensowną zbrodnię myślała, że świat leży u jej
stóp i trzeba za wszelką cenę go sobie podporządkować. Chciała, choćby po trupach,
żyć pełnią życia; pokonać wszelkie przeszkody na drodze do wyznaczonych celów i
szczęścia, którym wówczas była dla niej pełna niezależność. Według jej słów, miało to
podłoże w domu rodzinnym, gdzie traktowano ją wyjątkowo surowo, a despotyczni
rodzice, na przekór buntowniczemu usposobieniu córki - do końca, tj. do jej ślubu i
odejścia z domu - podejmowali za nią wszystkie, nawet najdrobniejsze decyzje.
 Wyrwałam się od nich jak pies z łańcucha, ale w tej nowej, nareszcie własnej  budzie
zawadzała mi ta biedna, stara kobieta - załkała z wielkim bólem w głosie dziewczyna.
 ...Nie miałam żadnego powodu żeby jej nienawidzieć; chciałam ją tylko...
usunąć. Potem, gdy już to się stało, nie odczułam ulgi - raczej pustkę. Z czasem
zaczęło mi nawet brakować  starowinki ; jej pomocy, porady, dobrego słowa, którego
nigdy mi nie szczędziła. Dopiero wówczas uświadomiłam sobie, co tak naprawdę się
stało. Od tej pory nie przespałam spokojnie jednej nocy. Chciałam sama nadać sobie
jakąś pokutę, bo nie wyobrażałam sobie, że mogę kiedykolwiek wyjawić komuś swój
grzech. Czy jest jednak coś, co może go zmazać? Jak mam z nim dalej żyć!?
Z pewnością nie  coś , ale Ktoś mógł to uczynić. To, co u ludzi jest
niemożliwe - jest możliwe u Tego, Który nas wszystkich powołał do życia i umarł na
krzyżu za największych grzeszników. Może był to podszept Ducha Zwiętego, a może
tylko moja ludzka intuicja - wiedziałem jednak, że ta zbłąkana owca już otrzymała
przebaczenie. Jej Niebieski Ojciec wyszedł na drogę i przez pół roku czekał na nią, a
kiedy wróciła - Jego przebaczająca miłość była tym większa i bardziej oczywista, im
głębszy był jej żal i niepewność.
 Idz i nie grzesz więcej - powiedziałem, udzielając jej rozgrzeszenia.
Długo w nocy myślałem o tym, jakie tragiczne i pokrętne scenariusze potrafi
pisać życie. Byłem do głębi wstrząśnięty tą całą historią. Kiedy w końcu zasnąłem,
miałem sen - wizję. Zobaczyłem Chrystusa wiszącego na bardzo wysokim krzyżu. Z
głębokich ran Zbawiciela płynęła obficie krew, której całe strugi - spadając - w
powietrzu dzieliły się na miliony mikroskopijnych kropelek. Pod krzyżem ujrzałem
młodą zabójczynię, pełną bólu i skruchy - stojącą ze zwieszoną głową. Nagle jedna z
czerwonych drobinek krwi upadła na nią. Dziewczyna podniosła głowę i uśmiechnęła
się - została oczyszczona!
 Chwała na Wysokości Bogu! - powitałem głośno nowy dzień, wstając rano z
łóżka.
Charakter pracy kapłańskiej, a zwłaszcza kontakty z ludzmi w konfesjonale,
wielokrotnie zmuszały mnie do refleksji nad wartością ludzkiego życia. Nie myślę w tej
chwili o wartości nadprzyrodzonej, bo to jest zupełnie inny wymiar i inna perspektywa.
Patrzyłem po prostu na ziemską wegetację tego rozumnego pyłu, którym jest każdy z
nas. Obserwowałem ludzi różnych stanów, w różnym wieku; bogatych i biednych,
mądrych i głupich, wolnych i żonato - zamężnych. Być może zgodnie z zasadą
 głodnemu chleb na myśli - szczególnie intrygował mnie i ciekawił stan małżeński.
Jak wygląda życie we dwoje, z perspektywą rozwoju tj. powiększenia rodziny?
Co robić żeby osiągnąć szczęście w małżeństwie, rodzinie - pokój i miłość we własnym
domu? Tyle razy widziałem rozanielone, rozpromienione oblicza nowożeńców. Ile w
ich oczach było radości, nadziei - co tam nadziei - pewności, że oto zaczyna się dla
nich prawdziwe życie, będące pasmem uniesień i spełnionych marzeń.
 Trudności owszem - będą, ale razem, we dwoje pokonamy wszelkie
przeszkody na drodze do wspólnego szczęścia; przecież nasze małżeństwo jest
wyjątkowe. Nam musi się udać! Takie nastawienie do nowej drogi życia cechuje 99%
młodych par.
Nie muszę się chyba zbytnio rozwodzić nad tym, jak często te obopólne, błogie
oczekiwania są boleśnie weryfikowane przez czas, okoliczności; po prostu przez samo
życie. Im bardziej kolorowe są sny, tym bardziej przykre bywa przebudzenie. U
podstaw tego wszystkiego leżą ludzkie słabości i wrodzona skłonność każdego
człowieka do zła. Tak było, jest i będzie. Nigdy nie warto obiecywać sobie po tym
świecie niczego nadzwyczajnego. Lepiej przeżywać miłe niespodzianki, aniżeli bolesne
rozczarowania. Ogromna większość ludzi, których spowiadałem, była ogólnie
niezadowolona ze swojego życia. Te kilka zdań refleksji, to również część wniosków
będących efektem  pracy spowiednika.
Rozczarowania związane z małżeństwem są szczególnie dotkliwe, gdyż
nadzieje i oczekiwania z nim związane należą do największych w życiu człowieka.
Związek kobiety i mężczyzny jest podstawowym zamysłem Bożym; naturalnym stanem
ich ziemskiej egzystencji, a wiadomo, iż wszelkie odstępstwa od natury sprzyjają
wynaturzeniom.
Młodzi ludzie nie powinni zatem bać się małżeństwa, ale też nie podchodzić do
niego z zaślepiającą euforią. Nastawiać się trzeba raczej na trudy i wyrzeczenia;
pogodzić z koniecznością rezygnacji z własnego JA. Bez tego żadne małżeństwo nie
ma przed sobą przyszłości. Naturalnie, jeśli np. przyszły małżonek woli szczęście
 procentowo - wyskokowe od rodzinnego - to nie należy rezygnować z siebie, ale
raczej z niego. Dojrzały wybór właściwego kandydata (kandydatki) ma więc ogromne,
kluczowe znaczenie. Jednak podstawą, fundamentem jest wzajemna, prawdziwa
miłość. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •