[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobą. Nie czekał dłużej, dali zawładnąć sobą namiętności.
Nagle, z całą bolesną wyrazistością, Natalie zrozumiała, że może jutro
stracić Andrew. Jednak dziś był brakującą połówką jej duszy. W miłości
odnalezli się ponownie.
Nie chciała, żeby widział jej łzy, dlatego wtuliła twarz w jego ramię, póki
nie opanowała drżenia.
- Jak to możliwe, że seks jest tu taki wspaniały? - zapytał, starając się ją
nieco rozchmurzyć.
- Bo nie musimy obawiać się, że w trakcie odezwie się twój telefon
komórkowy.
- Mój telefon? A powiadomienie o nowej wiadomości w twoim
komputerze? Jest nawet głośniejsze od budzika!
- No, właśnie. Budziki, to kolejna rzecz, której tu nie ma - uśmiechnęła
się. - Jest znacznie ciszej.
- Tak. Można niemal słyszeć własne myśli.
- Poświęcić całą uwagę partnerowi.
- Kiedy wrócimy... - zaczął z żalem.
- Pewne rzeczy będą musiały się zmienić - dokończyła za niego.
Wsłuchali się w ciszę. Dom spał. I oni, choć przysięgli nie tracić ani
minuty, także zasnęli.
Głośne pukanie wyrwało Natalie ze snu, który sprawił, że serce waliło jej
jak oszalałe, a w ustach zupełnie wyschło. Zniło się jej, że Andrew został
postrzelony. W jej śnie Andrew zginął.
- Kto tam?- - zapytał Andrew, szybko naciągając spodnie i pomimo braku
koszuli podbiegł do drzwi.
- Sekundanci.
Andrew rzucił Natalie zdziwione spojrzenie.
Szybko podciągnęła prześcieradło pod brodę, żeby choć trochę zakryć
nagość.
- Powiedz, żeby poczekali. Muszę się ubrać!
- Jeszcze jesteśmy w łóżku. Dajcie nam chwilę, musimy się ubrać.
Głośny śmiech i rubaszne komentarze były lekko stłumione przez grube
drewno drzwi.
Natalie była oszołomiona radosnym nastrojem młodych mężczyzn, którzy
już wkrótce mieli wziąć udział w krwawym przedstawieniu, zakończonym
śmiercią jednego z pojedynkujących się mężczyzn.
- Gdyby to kobiety rządziły światem, byłby on bardziej cywilizowany-
wymruczała pod nosem.
- Będę ci wdzięczy, jeżeli te feministyczne komentarze zatrzymasz na
razie dla siebie - poprosił z krzywym uśmiechem.
Prychnęła lekceważąco i odwróciła się do niego plecami, żeby zapiął
guziczki jej sukni.
Andrew powoli nabierał w tym wprawy. Kiedy dotarł do połowy, pochylił
się i pocałował ją między łopatkami. Wiedział, że to jej najczulsze miejsce.
Gdyby była kotką, zamruczałaby z rozkoszy. A tak, tylko westchnęła i,
niepomna na nie dopiętą suknię, odwróciła się, aby go namiętnie pocałować.
- Kocham cię - wyszeptał, tuląc ją do siebie. Ich pocałunek był gorący,
lecz krótki. Po chwili
Andrew delikatnie, ale stanowczo odsunął ją od siebie.
- Dobrze - zawołał. - Możecie już wejść.
Klucz przekręcił się w zamku, a w drzwiach stanęli dwaj młodzi ludzie.
- Sądziłem, że przyniesiecie ze sobą śniadanie - oznajmił z taką nutą
wyrzutu w głosie, że Natalie aż zamrugała ze zdziwienia.
Ma zginąć lub zabić, a on marzy o śniadaniu, pomyślała wstrząśnięta.
Jednak okazało się, że wypowiedział właściwe słowa, bo drugi z
mężczyzn uśmiechnął się i przyjacielsko klepnął go w plecy.
- To się nazywa optymizm! Spokojna głowa. Zamówiłem śniadanie w
przyjemnym lokalu, ale na nieco pózniej.
Powóz powoli jechał przez miasto. Było bardzo wcześnie. W szarym
powietrzu unosił się wilgotny chłód. Natalie nie miała na sobie nic poza suknią,
więc mocno przytuliła się do Andrew w poszukiwaniu ciepła. I pociechy.
- Przyniosłem własne pistolety - radośnie oznajmił drugi z mężczyzn. -
Pomyślałem, że to rozsądne. Unikniemy w ten sposób... hm... tragicznych
pomyłek.
- Wspaniale - powiedział Andrew. - Dziękuj ę. W powozie czuło się
zapach skórzanych obić.
Turkotał i kołysał tak, że Natalie zrobiło się niedobrze. Nie zamierzała
jednak okazać słabości. Zacisnęła zęby i milczała z uporem.
Jakoś przez to przejdziemy, pomyślała. Nie dostaliśmy tej trudnej lekcji
tylko po to, żeby teraz zginąć. To niemożliwe.
Po chwili zrozumiała, że musieli wyjechać na prostą drogę, bo powozem
przestało tak bardzo rzucać. Miasto zostało za nimi. Wyjrzała przez okno. Na
pustych polach ścieliła się szara mgła. Przy drodze stało kilka starych
powykręcanych dębów. Mech zwieszał się z nich jak żałobne szaty z
pogrzebowych płaczek. Zadrżała.
Powóz stanął zbyt szybko. Sekundanci uchylili drzwiczki i zeskoczyli na
trawę. Andrew wysiadł z godnością i podał Natalie dłoń.
Ich spojrzenia się spotkały. W jego wzroku dostrzegła powagę, spokój i
determinację. Jego dłonie nie drżały. Wiedziała, że musi być silna. Nie tylko dla
siebie, ale przede wszystkim dla niego. Uśmiechnęła się.
- Kocham cię - powiedziała wyraznie.
W jego wzroku wyczytała to samo wyznanie. Dziwne, ale przez ostatnie
dwa dni mówili sobie te słowa częściej niż przez dwa poprzednie lata.
Drugi powóz stał pod drzewem, zupełnie jakby się ukrywał. Wśród
mokrych od rosy krzewów dostrzegła cztery postacie. Jedna z nich trzymała w
ręku charakterystyczną torbę i Natalie z dreszczem obrzydzenia uświadomiła
sobie, że musi to być lekarz.
Niedoczekanie, pomyślała. Nie mogła zrobić wiele, ale mogła
przynajmniej utrzymać z dala od Andrew tego konowała, który nie miał pojęcia
o zarazkach i bakteriach, a ranę postrzałową zapewne leczył puszczaniem krwi.
Dopiero po chwili wśród drzew dostrzegła jeszcze jednego mężczyznę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]