[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale jest za pózno. Już to powiedziałam.
- Będę pracowała za darmo. Boże! Nie! Co ja wygaduję?!
Ale to chyba podziałało. Monsieur Henri ma zaintrygowaną minę. A jego żona
uśmiecha się tak, jakby właśnie wygrała los na loterii.
- Chcesz powiedzieć, że to będzie taka praktyka? - Monsieur Henri zdejmuje
okulary, żeby przyjrzeć mi się uważniej.
- Ja... ja... - O Boże. Jak ja się z tego teraz wykręcę? Zwłaszcza że wcale nie
jestem pewna, czy chcę się wykręcać. - Chyba tak. A potem, kiedy przekonają się
państwo, jak ciężko pracuję, może zechcą państwo wziąć pod uwagę awansowanie
mnie na płatne stanowisko.
Dobra. No to już zabrzmiało lepiej. Dokładnie tak zrobię. Będę dla niego
harowała jak wół i stanę się niezastąpiona. A potem, kiedy już nie będzie mógł się
beze mnie obyć, zagrożę odejściem, chyba że mi zapłaci.
Mam wrażenie, że to nie jest najefektywniejsza strategia zdobywania pracy.
Ale tylko taką w tej chwili dysponuję.
- Stoi - mówi monsieur Henri. A potem ściąga dwuogniskowe okulary i
wyciąga do mnie rękę. - Witaj w firmie.
- Hm. - Podaję mu dłoń, wyczuwając odciski na jego rękach. - Dzięki.
Co madame Henri komentuje triumfalnie, po francusku:
- Ha! Ona jednak faktycznie jest głupia!
ROZDZIAA 7
Najłatwiej jest dotrzymać słowa, nie dając go.
Napoleon (1769 - 1821), cesarz Francji
Zdejmując miarę, płaczę.
Nic na to nie poradzę. Jestem po prostu taka pokręcona.
I przecież wiem, że nikogo nie ma w domu.
Więc kiedy z sypialni wychodzi z zaspaną miną i postrzępioną książką w ręku
Chaz i mówi: Na miły Bóg, co ty tutaj robisz? , wyrywa mi się nagły okrzyk i
potykam się, wypuszczając centymetr krawiecki z ręki.
- Nic ci nie jest? - Chaz chce mnie ująć pod ramię, ale jest za pózno. Już
klapnęłam na tyłek pośrodku jego salonu.
Uważam, że to wina tego pochyłego parkietu. Naprawdę.
- Nie. - Pociągam nosem. - Nie, nic mi nie jest.
- Co się stało? - Chaz właściwie się nie śmieje. Ale kąciki ust wyraznie unoszą
mu się w górę.
- To nie jest śmieszne - mówię. %7łycie na Manhattanie kompletnie odarło mnie
z poczucia humoru. Och, jasne, wszystko jest w porządku, kiedy Luke i ja leżymy
razem w łóżku albo zwijamy się na kanapie jego mamy i oglądamy konkurs striptizu
na ekranie jej plazmowego telewizora (kiedy się go nie włącza, jest pomysłowo
ukryty za prawdziwym szesnastowiecznym gobelinem z uroczą sielankową sceną).
Ale wówczas, kiedy Luke wychodzi z domu na zajęcia - które zazwyczaj
trwają od dziewiątej do piątej w każdy powszedni dzień - a ja zostaję sama, wracają
do mnie wszystkie moje wątpliwości i zaczynam zdawać sobie sprawę, że jestem tak
samo bliska odniesienia porażki w Nowym Jorku, jak zdarzyło się to Kathy
Pennebaker. Jedyna różnica między nami polega na tym, że ja nie mam żadnych
zaburzeń osobowości.
A przynajmniej takich, które dałoby się klinicznie zdiagnozować.
- Przepraszam - powiada Chaz. Próbuje powstrzymać uśmiech, patrząc na
mnie. - A zdradzisz mi, po co zakradasz się do mojego mieszkania w środku dnia?
Luke nie pozwala ci płakać w mieszkaniu swojej mamy czy jak?
- Nie - odpowiadam, nadal siedząc na podłodze. Dobrze jest tak sobie
popłakać. Poza tym Shari i Chaz utrzymują mieszkanie we względnym porządku,
więc raczej się nie martwię, że sobie pobrudzę sukienkę. - Shari dała mi wasz
zapasowy klucz, żebym mogła przyjść i wziąć miarę na narzuty i zasłony, które chcę
dla was uszyć.
- Uszyjesz dla nas narzuty i zasłony? - Chaz ma zadowoloną minę. - Super. -
Ale przestaje się cieszyć, kiedy widzi, że nadal płaczę. - Albo może nie super. Jeśli
przez to płaczesz.
- Nie płaczę przez narzuty - mówię i ocieram oczy grzbietem dłoni. - Płaczę,
bo jestem taka beznadziejna.
- Okay. Skoro tak, to muszę się czegoś napić - oświadcza Chaz i wzdycha. -
Chcesz coś?
- Alkohol nic nie zmieni - zawodzę.
- Nie - zgadza się Chaz. - Ale przez całe popołudnie czytałem Wittgensteina,
więc może dzięki niemu pozbędę się myśli samobójczych. Pijesz czy nie? Chodzi za
mną gin z tonikiem.
- P - piję - czkam. Może odrobina ginu pomoże mi wziąć się w garść. Babcię
zawsze jakoś podnosił na duchu.
I w ten sposób za chwilę siedzę obok Chaza na jego wykończonej złoceniami
kanapie. (Poduszki też są złote. Gdybym nie wiedziała, że to mebel z kancelarii
prawniczej, przysięgłabym, że te kanapy stały kiedyś w chińskiej restauracji. Niezłej
restauracji, ale zawsze). Opowiadam mu smutną prawdę o stanie moich finansów.
- I teraz - kończę, trzymając w ręku wysoką, oszronioną szklankę, której
zawartość prawie już zniknęła - mam pracę, nie powiem, że to praca moich marzeń,
ale uważam, że na pewno mogłabym się tam wiele nauczyć, ale nie mam pensji i nie
mam też zielonego pojęcia, jak zdobędę pieniądze na opłaty za następny miesiąc. Bo
przecież nawet nie mogę iść do agencji pracy czasowej, bo nie dysponuję całym
wolnym dniem, skoro będę musiała siedzieć u monsieur Henriego. A wiesz, że nie
nadaję się do stania za barem albo kelnerowania. Poważnie, jeśli nie sprzedam swojej
kolekcji ubrań, to sobie nie poradzę. Ja nawet nie wiem, skąd wziąć kasę na przejazd
metrem w drodze powrotnej od was do domu. I nie mogę powiedzieć Luke'owi. Po
prostu nie mogę, on pomyśli, że jestem głupia, zupełnie tak jak myśli madame Henri.
I nie mogę poprosić rodziców o pieniądze, bo oni ich nie mają, a poza tym przecież
jestem dorosła, powinnam sama się utrzymywać. Więc najwyrazniej będę musiała
powiedzieć monsieur Henriemu, że jest mi bardzo przykro, ale popełniłam błąd, i iść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]