[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógł wszystko usłyszeć.
Pete odparł równie głośno:
- Sam nie wiem. Jest naprawdę wściekła, a takie słonie są bardzo
niebezpieczne.
Szeryf znowu skierował głowę w stronę uwięzionego.
- Może zaczniemy od tego, że nam opowiesz, jak to było ze
śmiercią Adama Newsome'a.
- Nic o tym nie wiem.
- Billy Joe mówi co innego. Zdążył już nam opowiedzieć swoją
wersję wydarzeń.
Belle, jakby na potwierdzenie słów szeryfa, kilka razy z całej siły
dziobnęła" samochód kłami. Oxley wpadł w panikę i zaczął
wrzeszczeć:
- Dobrze! Już dobrze! Wszystko wam opowiem! Ale to był
wypadek. Nikogo nie chciałem zabić. Wypuśćcie mnie stąd, a
wszystko wam powiem.
- A broń? Najpierw oddaj moją strzelbę.
Po chwili strzelba wysunęła się przez rozbite okno i wylądowała
na ziemi.
- Teraz chyba możemy spróbować poprosić Belle, żeby przestała,
prawda, doktorze?
Pete nabrał powietrza, włożył ręce do kieszeni i podszedł do
słonicy.
- Spisałaś się na medal, kochanie - powiedział łagodnym głosem.
- A teraz odsuń się trochę, żebyśmy mogli wyjąć stamtąd tego drania.
Belle spojrzała na niego małymi chytrymi oczkami, w których
była chęć walki aż do ostatecznego zwycięstwa.
- Wiem, że masz ochotę go rozgnieść jak robaka - ciągnął Pete. -
Wiem również, że to by było najwłaściwsze wyjście, ale nie możemy
tego zrobić. On nam przedtem musi to i owo opowiedzieć.
Belle pochyliła się, jakby się szykowała do nowego ataku. Pete
wyjął ręce z kieszeni.
- Koniec, moja droga. - Jego głos stał się stanowczy i władczy. -
Przestań, natychmiast! Powiedziałem stop.
Belle znieruchomiała, chwilkę pomedytowała, a potem niechętnie
odsunęła się od samochodu. Ani na chwilę nie spojrzała na swego
pogromcę.
Oxley został wyciągnięty z wraka i oddany w ręce policjanta. We
włosach miał odłamki szkła. Płakał.
- Niech szlag trafi... Niech go szlag, tego cholernego słonia...
Pete spojrzał na niego z błyskiem w oczach.
- Zamknij się, Oxley! Jeszcze jedno słowo, a poproszę wszystkie
trzy, żeby się tobą zajęły.
Przerażony Oxley omal nie wskoczył na policjanta. Gdy w końcu
szeryf zapakował go do policyjnego wozu, zza nogi Sophie ukazała
się Rachel.
Tala podbiegła do córki i chwyciła ją w ramiona. Pete ukląkł tuż
obok.
- Rachel! Córeczko! A gdzie Cody?
- Tam. - Rachel ruchem głowy wskazała słonia. - Nie chce wyjść.
Drobne ciałko chłopca było prawie niewidoczne za szarą
kolumną. Obiema rączkami obejmował nogę słonia, przyciskając
czoło do grubej, spękanej skóry. Oczy miał zamknięte. Sophie
leciutko zakołysała nogą, jakby chciała go uspokoić.
Tala uklękła obok synka i objęła go.
- Cody! Misiaczku! Już wszystko dobrze, nic się nie stało. Jesteś
bezpieczny.
Cody jeszcze mocniej przytulił się do nogi Sophie.
- Ona nas uratowała - wyszeptał. - Ja go kopnąłem, on zaczął
strzelać, a ona nas uratowała.
Sophie delikatnie pogładziła trąbą ramię chłopca. Pete ukląkł
obok Tali i położył rękę na jego ramieniu.
- Jesteś już bezpieczny, synku. Nic ci nie grozi.
- A co z babcią? - spytała Vertie, podbiegając do nich.
- Rachel, czy babci nic się nie stało?
Rachel pokręciła głową.
- Nie, jest tam, w domu, z doktorem Mace'em. - Jej głos się
załamał i nagle zaczęła pochlipywać. - Mamo, on nas chciał zabrać,
mówił, że w ten sposób zyska na czasie. Chciał wypuścić słonie na
drogę i uciec, ale Sweetie zatarasowała bramę i nie wypuściła go.
Chciał ją zabić, ale wtedy Belle uderzyła w samochód, on się
przestraszył, a my uciekliśmy, a ona wtedy walnęła znowu...
Cody uniósł oczy na Pete'a.
- O mało mnie nie złapał, jak uciekałem, ale Sophie zasłoniła nas
sobą i myśmy się schowali. - Przeniósł wzrok na matkę. - Ona nas
uratowała, uratowała nam życie... Ja ją kocham - szepnął w ekstazie.
- Potem Sweetie wyszła za ogrodzenie i myślałam - dodała
Rachel - że on nas pozabija, ale Belle waliła go i waliła...
Szeryf otarł pot z czoła.
- Ale numer... - mruknął. - Nigdy w życiu nie słyszałem nic
podobnego.
Pete rozejrzał się.
- A gdzie ojciec? I Irene?
Cody był gotów wszystko mu wyjaśnić.
- Kiedy doktor Mace zobaczył policyjny samochód, powiedział,
że to jedzie szeryf i trzeba mu otworzyć bramę. I otworzył, ale to
wcale nie był szeryf. - Głos chłopca zadrżał. - To był ten... człowiek,
mamo. On zamknął babcię i pana doktora tam, w domu.
- Zostań tu, Pete. - polecił szeryf - sam do nich pójdę. Trzeba
będzie czymś rozwalić zamek. Mam narzędzia w samochodzie.
Vertie otrząsnęła się z letargu; teraz znowu była dawną starą
Vertie.
- Jeśli ten... człowiek zrobił coś złego mojej Irene, rozwalę mu
łeb. Nie powstrzymacie mnie tak łatwo jak Belle.
Pete nie oponował. Szeryf zawołał policjanta.
- Wyjmij, co trzeba z mojego bagażnika. - Spojrzał w kierunku
rozbitego pojazdu i zmienił zdanie. - Albo lepiej wez coś od siebie.
Mój bagażnik nie da się otworzyć.
Cody wreszcie opuścił swe bezpieczne schronienie i wyszedł zza
nogi słonia.
- Panie doktorze - szepnął, obejmując Pete'a za szyję - ja bardzo
przepraszam.
- Przepraszasz? Za co?
Chłopiec wymamrotał coś, co tylko Pete usłyszał. Z uśmiechem
poklepał Cody'ego po ramieniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]