[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dopiero Floriana zoczywszy, podstąpił ku niemu.
Kazmirzaś widział, powiadasz?
począł zapominać się, zdając trwogi.
Jakimże był?
Smutnym?
Wesołym?
Co mó wił?
Chciał do was, Miłościwy Panie, aby przy was stać i wal czyć.
Mówił, że mu się gdzie indziej być ipod ten czas nie godziło.
Aoktek się zatrząsł.
Kazałem go poprowadzić Nekandzie w miejsce bez pieczne.
Toteż i pan Trepka mówił, bo rozkazanie pamiętał dodał Szary.
Aoktkowi twarz się rozjaśniła.
Jeden z nas powinien bezpiecznym być rzekł bo gdyby nas obu nie stało, i Polska przepadnie.
Czeski Jaszko ją zagarnie, jak już Szląsko wziął.
Westchnął stary.
Młodego potrzeba szczędzić, bo on więcej ma życia przed sobą ciągnął dalej ja stary, choćbym
padł, szkoda nie wielka.
Dosyciem się natłukł i napracował.
Spocząć czas, a juściż mi nie w łóżku kończyć...
Uśmiech przesunął mu się po bladych ustach.
Byle mi się młodzieniaszek nie wyrwał!
Byle go tam Trepka uprowadził w miejsce dobre!
Wojewoda Hebda rzekł z cicha, że Nekandzie zaufać było można, człek był stateczny i rozumny.
Dlategom ja go przy tym skarbie postawił, który mi naj droższym jest rzekł król cichszym
głosem.
Florian, który już poselstwo swe sprawiwszy, czuł się tu zbytecznym, chciał się pokłonić panu i
odejść.
Wstrzymał go stary pan.
Słuchaj no, jak cię zową?
odezwał, zbliżając się doń.
To, coś mi odniósł, tego innym nie powiadaj.
Dowie dzą się i tak zawczasu, a dziś trwogi siać nie trzeba.
Język za zębami trzymaj, chceszli cały być.
Spytają cię, skąd, z czym powiadaj, żeś do wojewody jezdził i sprawił, co
kazano.
Wtem Hebda, śmiejąc się i po ramieniu bijąc Szarego, za wołał: Miłościwy Panie, za tego
ziemianina jako za siebie samego ręczę, bo lepszego żołnierza u mnie w Sieradzkiem nie ma nad
niego.
Perła to jest!
Szary się nieco pokłonił, a stary król zza frasunku swego uśmiechnął mu się tak, jak by słonko
zza chmury błysnęło.
Wyszedł wreście z namiotu Florian przejęty cały tym, że króla widział z bliska i mówił z nim,
obiecując sobie, że mu to na cały żywot jego pozostanie w pamięci.
Chciał iść do koni swych i czeladzi, aby do miasta ciągnąć i tam jakiejkolwiek gospody sobie
szukać, aby spocząć trochę,
.
choć wiedział, że o to łatwo nie było.
Lecz ledwie kilka kro ków od namiotu odstąpił, gdy się znalazł wpośród znajomych Sieradzian,
którym już Trzaska o nim rozpowiedział, a i ten też był między nimi.
Szary i ojciec jego oba mieli wielką u ludzi miłość.
Otoczyli go dalsi i bliżsi, nawołując:
Florekl A tyś tu z nami!
Bywaj do swych!
Chodz do nas!
Trzaska go pod rękę ujął.
Na miłego Boga odezwał się trochę zafrasowany S zary, lękając się, aby go nie badano jam z
długiej drogi!
Na siodle się stłukłem haniebnie, ledwie żyw stoję.
Nocy nie doaypiałeim, więc choć wam rad jestem z duszy, ale mi eto siana pilniej niż do ludzi.
A Trzaska na to:
Gdzież ty myślisz się mościć?
Do Krakowa?
Do miasta?
Ano tam mysz się już nie wciśnie, tak pełno.
Niektórzy na poddaszach legają, inni bodaj w rynku.
Gdyby tam przytułek był, już my byśmy też pod tę słotę cieplejszego kąta szukali.
Wziął go tedy Jarosz Grusza pod drugą rękę i rzekł:
Ja tu mam namiocik, a i siana wiązka się znajdzie i przy moich konie postawicie.
Chodz!
W kociołku się coś skwarzy, a tyś pewnie głodny.
Chodz!
Chodz!
odezwało się ze wszystkich stron.
Więc z jednej strony Trzaska, z drugiej Grusza wzięli go jak swojego i do namiotu wprowadzili.
Rozdziewaj się ze zbroi i bywaj jak w domu!
rozśmiał się Jarosz.
Wprawdzie dom płócienny tylko, żal się Panie Boże, ale w naszym rzemiośle, gdy i taki nad głową
jest, Bogu dziękować!
Rozgościł się Szary, może i rad temu, iż swoich znalazł.
Dobry czas upłynął od tego dnia, gdy z Surdęgi wyjechał i o domu nie wiedział nic.
Korciło go strasznie spytać którego z tych, co bliżej mieszkali, czy co nie słyszał o rodzinie.
A troskał się nie bez przyczyny, bo tam mola srogiego miał, który go gryzł.
Lecz jak z jednej strony pilno mu było dostać języka, tak również się obawiał złej wieści, której
przeczucie ścigało go ciągle.
W tej niepewności będąc, postanowił czekać już lepiej, aż się jednemu z nich coś wyrwie, nie
wywołując wilka z lasu.
Miał zamiar przed wyprawą, na którą musiał iść, wyprosić się jeszcze choćby na dzień jaki do
Surdęgi.
Trzaska i Jarosz gościnnie go przyjmowali, a Grusza, wi dząc zmarzłym od rannego deszczu,
krzyknął zaraz, aby mu piwa zagrzano.
Im też pilno było rozpytywać Szarego, co sły szał i widział w Wielkopolsce.
Trzaska nalegał zwłaszcza.
A przywiodą nam stamtąd ludzi?
A ilu?
Nic nie wiem rzekł Szary.
Jezdziłem do wojewo dy, sprawiałem, co mi zlecono, i tyle mi rzekł, że powinność swą zrobi, a
ludzi zbierze.
Cóżeś widział w Poznaniu?
Nie było innego sposobu na to naleganie odpowiedzieć, tyl ko się żartem wykręcając.
Com widział?
odparł, uśmiechając się Szary, choć do wesołości żadnej ochoty nie miał.
Ano, królewiczową, któ ra pieśni śpiewała.
No i u Wilczka w gospodzie dziewkę jego Marychnę, taką, że gdyby na nią zbroję wdziać, byłby z
niej żołnierz.
Patrzajcie gol wykrzyknął Trzaska.
Cóż się waści w drodze stało?
Człek, co nigdy na niewiasty nie patrzył, te raz ino je widział!
Ani go poznać!
Szary się zafrasował drobinkę.
Dalibyście mi pokój, bom ono ledwo żyw.
Jestem tak znużony, że języka w gębie zapomniałem.
A o Marychnie pamiętał!
przerwał Grusza.
Zmieli się tedy.
Przyniesiono kubek piwa grzanego, lecz gdy je drudzy zo baczyli, że z kminem było i zapach
poszedł po namiocie, za częli się go napierać.
Musiał Grusza cały kociołek kazać na stawić, bo z piwem jak z pigmentem, wiadoma rzecz, tylko
począć trudno, a gdy się zakosztuje, nigdy go dosyć.
Pod na miotem tedy wesoło było, a Szary myślał sobie:
e jiif
.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]