[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na swoich szalach. Zresztą, nie byłoby to dziś przyjemne: splamić tak przyjemny koniec
wojny. I kiedy przymknął znów oczy, wiedziałem, że pod jego powiekami rozstrzyga się mój
los. Nie spuszczałem wzroku z tych opuszczonych powiek i nie myślałem nawet o Maszy ani
o bohaterstwie. Tylko i wyłącznie o tym, jak by się stąd za wszelką cenę wydostać. Nawet
gdybym musiał wyrzec się swojego narodu, opluć swoje godło państwowe, bo chciałem nadal
trwać na świecie i światłość dnia wydawała mi się czymś najcenniejszym. I godziłem się z
tym, że dzięki mojej niedopełnionej ofierze kapitan zostanie zbawiony. Po prostu chciałem
żyć - i to wszystko. Oficer otworzył oczy i stało się jasne. Czekałem tylko, kiedy wyda
rozkaz, by zatrzymać pociąg. Chwilę wpatrywałem się w tę jego pomarszczoną twarz, ze
śladami blizn po cięciach szabli, i powiedziałem sobie:
- Jestem ci, diable, wdzięczny, bo z twoich rąk przyjąłem życie. Jestem zmuszony
uznać cię za swojego anioła, jesteś moim Bogiem!
I bez słowa podszedłem do żelaznych drzwiczek i opuściłem nogę na pierwszy
stopień. Dwaj żołnierze wymierzyli we mnie swoje automaty, ale ja byłem już znowu sobą.
Pochwyciłem w swoje żagle wiatr kapitańskiej duszy i śmiało spojrzałem w jej głąb. Tak
jakby odpędzał owada, oficer dał ręką znak, by przestali we mnie celować. I
skinął na maszynistę, aby zatrzymał. Zszedłem jeszcze niżej, aż na ostatni stopień, i
ziemia, choć to tylko żwir torowiska, wydała mi się tak miła i droga. Pociąg stanął.
Zeskoczyłem, a nade mną wznosiła się pocięta bliznami twarz kapitana. Uśmiechnął
się. Jego okrutna dusza otrzymała pierwszy okruch słodyczy i własna szlachetność ją upoiła.
A przecież, skoro darował mi życie, jakież to mogło mieć znaczenie!
Pomachałem im ręką i pociąg drgnął. Rzucili mi jeszcze papierosy i uśmiechali się do
mnie, bo zresztą dlaczegóż by mieli żywić do mnie gniew, skoro ich dowódca go nie żywił?
Dlaczegóż by mieli mnie zabić, skoro dowódca nie chce się - przewrotnie -
dopuścić zbrodni? Ale w moich żyłach krążyła krew tych trzech dawców i byłem
szczęśliwy. Kiwałem ręką odjeżdżającej załodze jak oddalającym się krewnym, jak ukochanej
dziewczynie. I tak - podczas gdy ci na parowozie oddalali się - mijały mnie inne, surowsze
twarze. Ale niemal kropka w kropkę podobne do tych pierwszych.
Kilka markietanek siedziało w otwartych drzwiach jak na łące i zapewne myślało o
stronach rodzinnych. %7łołnierze niespiesznymi ruchami rąk znów unosili do ust kęsy
nadzianego na bagnety mięsa. Dopiero na samym końcu minął mnie wagon z narzędziami i
dwoma żółtymi trupami w budce hamulcowej. Obejmowały się te trupy wpół, jakby tańczyły
trzęsionego. Jedna ręka jakby zwolniła uścisk i opadając, kreśliła niespiesznie nieregularną
elipsę. Nagle przypomniałem sobie, że nie przesłałem meldunku i na pewno ktoś do mnie
dzwoni. Ruszyłem w stronę stacji. Koło semafora odwróciłem się jeszcze, bo myślałem, że to
nieprawda. Pociąg wyglądał jak małe pudełeczko i te dwa trupy rysowały się jaśniej niczym
zaciśnięte zsiniałe wargi.
Kain się żeni
A potem nadeszła rewolucja, ale ja nie miałem dla niej czasu, bo w ciągu jednego roku
musiałem dwukrotnie stawić czoła śmierci. Ta kąpiel w Bystrzycy koło
Beneszowa wydawała mi się dziś cudem! Mimo iż dobiegła końca i nigdy już nie
mogłem jej powtórzyć, to jednak musiałem powiedzieć, że byłem wówczas uosobieniem
absolutnej wolności. Opuszczałem ziemię, w pełni się na to godząc i przy aprobacie
wszystkich funkcji swojego ciała! Wszystkie to pojmowały, wszystkie wyrażały swoje TAK
w tej pełnej krwi wannie. A ja byłem królem, królestwem i poddanymi w jednej osobie. A
jednak w zeszłym tygodniu trząsłem się ze strachu przed tąże śmiercią! Skamlałem, błagałem,
składałem ręce! Wyprosiłem życie u niemieckiego oficera! Podczas gdy wtedy każdy
ubywający decylitr mnie uszczęśliwiał, teraz doprowadziłby mnie do szaleństwa. Nie
pragnąłem już śmierci! Chciałem żyć!
Chciałem się ożenić! Chciałem mieć dom i dzieci! Nie wybrałem sobie śmierci, a
jednak była tak blisko mnie, mimo iż nie dano mi wolności. I straszliwe pytanie powykręcało
mi nawet palce. A jeśli w wannie powinienem był zachować się jak w lokomotywie? %7łe moja
wolność nie była niczym więcej niż przypadkowym pójściem swoją drogą. I nagle zjawił mi
się przed oczyma Chrystus z pokoju Maszy i nie interesowało mnie Jego udręczone serce ani
aureola, ale Jego ręce. Przypomniałem sobie, że palec wskazujący Jego prawej mierzył wprost
w niebo. A palce Jego lewej ręki odgarniały skórę, aby lepiej było widać serce. To Jego serce
nie mogło mi pomóc ani trochę więcej, co najwyżej uprzyjemnić mi to, co przyjść musi!
Wszakże nie jako ja chcę, ale jako ty... Tak, módl się, módl się, gotuj się tak, byś pojął i
przyjął to, co musi się stać! A więc bądz wolny! I nie było już we mnie gniewu na nikogo na
świecie. Ani na Chrystusa. Robił, co mógł, i robił to najlepiej, jak mógł. Wprost przeciwnie:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]