[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lotkę, posypaną cukrem.
Zrobię wszystko, o co mnie poprosisz . Tak powie-
działa. W ten sposób go usidliła. Sugar. Dziwka, która
127
nazywała się Sugar. Słodka niczym cukier. Obiecała, że
spełni wszystkie jego marzenia. Dziwki zawsze obiecują
takie rzeczy.
Nie ma dnia, żeby o niej nie myślał. Miał setki kobiet
przed nią i kilka po niej, lecz tylko ona zapisała się głę-
boko w jego sercu - które niedługo potem przebiła swoim
piórem, niech ją Bóg pokarze.
William leniwie odchyla głowę do tyłu i zamyka oczy.
Postać Sugar, majacząca teraz przed nim w ciemności,
powinna przypominać ponure widmo - okutaną w pele-
rynę zjawę z trupią czaszką zamiast głowy, bo chyba tak
należałoby przedstawiać sobie owe strzygi, które zwabia-
ją zdrowych mężczyzn w mroczne zaułki i zarażają ich
wstydliwymi chorobami. On jednak wspomina teraz
pewne piękne kwietniowe popołudnie na swoich polach
lawendowych, gdy Sugar szła obok niego, wyglądając
świeżo i ślicznie jak rozkwitające wokół, opromienione
słońcem kwiaty. Jej rękawiczki i czepek były tak olśnie-
wająco białe, że Rackham nie mógł na nie prawie pa-
trzeć. Twarz dziewczyny krył cień, szła bowiem ze
spuszczoną głową, unosząc ją, tylko gdy kazał jej na coś
patrzeć, a wtedy oczy Sugar zaczynały błyszczeć z za-
chwytu i zdumienia, bo cuda, które pokazywał jej Wil-
liam, były nadzwyczaj piękne. Czuł się wtedy tak, jak
gdyby należał do niego cały świat, w tym także niebo nad
głową, a przede wszystkim ta prześliczna dziewczyna o
długiej, bladej szyi i rudych włosach, otoczonych złocistą
aureolą.
128
Oczywiście Sugar była fałszywa do szpiku. Jak mógł
tego wcześniej nie zauważyć? Niepoprawna dziwka i
człowiek sukcesu, uznany przemysłowiec - wiadomo, co
może wyniknąć z takiego związku, szkoda gadać. Zanim
William ją poznał, był zdrowym, krzepkim i dziarskim
dżentelmenem. A potem...? Gdy spogląda wstecz, trudno
mu teraz dokładnie odtworzyć to, jakim cudem Sugar
zniszczyła mu życie i za jakie pociągała sznurki, aby
dopiąć swego. Ale dowody są niepodważalne: nim minął
rok od chwili, kiedy wpadł w jej sidła, William stał się
kalekim jąkałą i stracił całą rodzinę.
Och, Agnes! Och, jego biedna, mała żonka! Zaniedbał
ją, a ona odeszła z tego świata, kiedy przestał się nią
opiekować. Była wprawdzie chorowitym stworzeniem,
ale przecież mogła jeszcze żyć - bo tuż przed zniknię-
ciem pani Rackham dało się zauważyć, że jej zdrowie
ulega pewnej poprawie. Kto może wiedzieć, czy William
nie zdołałby jej uratować, gdyby nie omotała go ta Sugar,
która nieustannie szeptała mu do ucha fałszywe zaklęcia?
Czy kiedykolwiek wybaczy sobie, że wpuścił do domu
żmiję, pozwolił jej u siebie zamieszkać i powierzył córkę
opiece takiej kobiety? Poza tym kto może wiedzieć, czy
Sugar nie sączyła swego jadu także do ucha Agnes, co w
końcu przyniosło fatalne skutki? Wszystko, co robiła ta
dziewczyna, zmierzało wyłącznie do jednego celu: chcia-
ła zostać następną panią Rackham. Ale niech ją diabli
porwą, dla niego istnieje tylko i wyłącznie jedna pani
Rackham - jego kochana, mała Agnes!
129
- Przepraszam, panie Rackham - mówi Letty, która
nieoczekiwanie staje przed nim z filiżanką kawy w ręku.
- Pani Rackham pyta, czy nie wezwać do pana lekarza.
- Pani Rackham? - powtarza jak echo William. - Le-
karza?
Przez chwilę ma trudności z wyobrażeniem sobie obu
tych postaci; potem przypomina sobie starego doktora
Curlew, posiwiałego i o trupiej cerze, a chwilę pózniej
widzi także panią Rackham.
- Powiedz jej, że czuję się już lepiej.
- Tak jest, panie Rackham.
- Co ona dzisiaj robi?
- Przyjmuje pana St John, panie Rackham.
- Pan St John był u nas również wczoraj.
- Tak jest, panie Rackham.
William odprawia Letty skinięciem głowy. Służąca
powinna być świadoma, że jej pan dobrze wie, co się
dzieje w jego domu.
Zostaje sam, popija kawę i rozmyśla o swoim powtór-
nym małżeństwie. Constance jest kobietą łagodną i mało
absorbującą, a jego drugie małżeństwo należy do naj-
skromniejszych niepowodzeń, które musiał znieść w
ostatnich piętnastu latach swojego życia. Kiedy pogrążył
się w rozpaczy po stracie żony i córki, Constance zapro-
ponowała, że stworzy Williamowi nową rodzinę, on zaś
odczuł natychmiastową ulgę, bo oszczędziła mu bólu, któ-
rego przysparzałaby mu ludzka litość: Patrzcie tylko, to
ten nieszczęśnik, William Rackham, którego żona rzuciła
130
się do Tamizy . Constance starała się, jak mogła, żeby
napisać nowy rozdział rodzinnej historii Rackhamów, i
dzisiaj z dumą przedstawia się jego nazwiskiem. Tylko
że... Nie dała Williamowi dziedzica, chociaż robiła mu w
tym względzie nadzieję, a teraz jest już za stara, żeby
myśleć o takich sprawach, i w ogóle prawie nic ich nie
łączy. Ona prowadzi życie towarzyskie, a William pracu-
je w swoim gabinecie i nawet nie potrafi sobie wyobra-
zić, jak wygląda ciało jego żony poniżej podbródka.
Sugar miała kościste, bardzo kościste biodra. Czuł, jak
wbijają mu się w brzuch, kiedy się w niej poruszał. Miała
też szorstkie dłonie - cierpiała na jakąś dolegliwość skór-
ną. Dziwne, że nigdy się nie bał, że zarazi się od niej
chorobą francuską. Jeden Bóg wie, jakim oddawała się
łajdactwom, zanim ją odkrył dla siebie - cieszyła się sła-
wą dziewczyny, która robiła to, na co nie chciały się
zgodzić inne prostytutki.
Zrobię wszystko, o co mnie poprosisz .
Jakże ciepłe było jej ciało i jakie przytulne! Jak bosko
było wsuwać kutasa w jej jedwabistą cipkę! A co więcej,
wiedzieć, że odpowiedz na każde jego pytanie może być
tylko jedna: Tak, tak, tak . Jednakże Sugar nie zacho-
wywała się bezmyślnie i ulegle jak służąca - była raczej
jego... przyjaciółką.
William raz jeszcze powraca pamięcią do tamtego po-
południa na polach lawendowych. Jest w tamtym dniu
coś, co nie pozwala mu myśleć o nim z goryczą - bo
choćby wylał na niego wszystkie czarne obrzydliwości
131
zdrady i całe lepkie paskudztwo cynizmu, nie przylgnie
do niego żadne plugastwo, a wspomnienie pozostaje czy-
ste i ładnie pachnące. Czy to możliwe, po tym wszyst-
kim, co zaszło? A przecież raz jeszcze ogarnia go nostal-
gia - powraca znów pamięcią do kwietnia 1875 roku i
staje z Sugar na szczycie Beehive Hill. Patrzą na północ-
ny wschód: w oddali na horyzoncie widać kurtynę desz-
czu, nad którą rośnie już tęcza. William przygląda się
swojej kochance od tyłu, osłaniając dłonią oczy przed
słońcem. Długie spódnice Sugar szeleszczą na wietrze, a
jej łopatki odciskają się pod obcisłą tkaniną sukni, kiedy
dziewczyna podnosi rękę, żeby osłonić twarz. Wzmaga
się wiatr - niżej łagodnie szumią krzaki lawendy, jak
gdyby William i Sugar stali na dziobie statku, unoszące-
go się na falach liliowego morza.
W co Sugar tak się wpatruje? W to samo, co on. A cóż
to takiego? Wszystko i nic. W jej oczach widać coś jakby
strach; bo dziewczyna wie, że ta chwila jest zbyt piękna,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]