[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ją tak rozdrażniło.
– On się nazywa Charley Lawrence!
– Żaden z niego Charley. Zawracanie głowy – powiedziała Lu-
cretia niezadowolonym tonem.
– Zbyt prostackie imię?
– Ależ nie! Nie zapominaj, że na drugie miałam Lizzie. Nie ist-
nieje bardziej prostackie imię. – Popatrzyła na Charleya. – Sko-
ro nie podoba ci się Malcolm, to powinien nazywać się... może
Matthew. Albo Clint. Jasne, Clint pasuje.
– Mamo!
Charley drgnął. Sabrina tylko w wyjątkowych okolicznościach
nazywała Lucretię mamą.
– Kochanie! – Lucretia rozpostarła ramiona i ruszyła w stronę
córki. – Nazwałaś mnie...
Nazwę cię dużo gorzej, jeśli nie będziesz mnie słuchała.
– Sabrina poczerwieniała ze złości. – Co z ciebie za człowiek, że
nie znasz nawet imion swoich pracowników? To obrzydliwe i...
upokarzające.
Lucretia przechyliła głowę i popatrzyła na córkę z podejrzliwym
wyrazem twarzy.
– Skąd ten nagły wybuch w obronie mojego asystenta? – zapy-
109
tała. – Powiedziałabym, że to, jak go nazywam, to z pewnością
nie twoja sprawa. Jeśli on nie ma nic przeciwko temu...
– A skąd wiesz, że nie ma? Dałaś mu jakąś możliwość wyboru?
– Ach... – Lucretia odwróciła się w stronę Charleya. – Czy to
dla ciebie jakiś problem, Malcolmie?
– Dla mnie? – Charley wzruszył ramionami. Celowo unikał
wzroku Sabriny. Pewnie myślała, że mu pomaga, jednak wcale
tak nie było. – Nie, to żaden problem, Lucy. – Może ta dziew-
czyna wreszcie zrozumie i da sobie spokój.
A może nie.
– A czego od niego oczekujesz? – Sabrina ponownie zaatako-
wała matkę. – Przecież mu płacisz. W takich okolicznościach
nie może powiedzieć ci prawdy.
– W związku z tym postaram się, żeby mógł – stwierdziła po-
nuro Lucretia. – Malcolmie, zwalniam cię.
– Co takiego? – wykrztusił.
– Zwalniam cię. Wyrzucam. Odprawiam. Jesteś bezrobotny.
– W takim przypadku wolę, abyś mówiła do mnie Charley.
– Położył na stole skórzany notatnik.
Lucretia wybuchnęła śmiechem, ale natychmiast przerwała jej
Sabrina.
– Jak śmiesz! – krzyknęła. Podeszła do matki i spojrzała jej pro-
sto w oczy. – Charley to chodząca uczciwość, a ty masz czel-
ność go wylać?
– To bardzo proste, kochanie.
– Przecież nie masz powodu!
– Sabrino, dlaczego to robisz? – zapytał nieco nerwowo Char-
ley.
– Bo nie mogę jej pozwolić, żeby postępowała w ten sposób!
Nie pozwolę, aby cię tak traktowała. Czy możemy zwrócić się z
tym do sądu? Może to jakiś rodzaj wykorzystywania? Jestem
pewna, że to wbrew prawu!
110
– Mam powód – powiedziała ponuro Lucretia. – To z jego winy
nie dałaś szansy żadnemu z tych trzech czarujących młodzień-
ców. Widziałam, jak ten Malcolm czy Charley, czy jak mu tam
naprawdę, chowa się po kątach, szpieguje cię...
– Szpieguje mnie? – Sabrina wyglądała na bardzo zadowoloną.
– Naprawdę?
– Tak, naprawdę. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, ale nie za-
mierzam pozwolić mu się tutaj pętać i przysparzać mi kłopotów.
W związku z czym zwalniam go, koniec dyskusji. Kiedy tylko
skontaktuję się z załogą jachtu, odeślę go na ląd.
– Jeśli ona cię zwalnia, to ja cię zatrudnię! – Sabrina popatrzyła
na osłupiałego Charleya. – Kiedy wcześniej zaproponowałam ci
pracę, mówiłam całkiem poważnie.
– Sabrino Addison, dlaczego próbujesz się buntować? Masz
tupet! – Lucretia była wręcz nieprzytomna z wściekłości, ale po
chwili się opanowała.
– Zwolniłaś go – wyjaśniła Sabrina. – Mogę go zatrudnić.
– Nie, jeśli zatrudnię go ponownie. – Lucretia podeszła do
Charleya. – Malcolm, znów dla mnie pracujesz.
Charley miał już tego powyżej uszu.
– A nie przyszło wam do głowy, że może nie chcę już pracować
z nikim o nazwisku Addison? – Zdesperowany, przejechał pal-
cami po włosach. – Obie jesteście stuknięte! Marzę tylko o tym,
żeby się stąd wydostać!
Po tych słowach odwrócił się i wybiegł z pokoju. Osłupiała Sa-
brina popatrzyła pytająco na matkę. Lucretia odpowiedziała jej
bezradnym spojrzeniem.
– Powiedział, że obie jesteśmy stuknięte. – Objęła córkę ramie-
niem. Sabrina nie protestowała. – To najlepszy Malcolm, z ja-
kim kiedykolwiek pracowałam. Teraz, kiedy się uspokoiłam,
wcale nie mam ochoty się z nim rozstać.
– Ja również – wyszeptała Sabrina tak cicho, że Lucretia jej nie
111
usłyszała.
Tym razem Charley był zdecydowany raz na zawsze rozstać się
z paniami Addison. Lucy była stuknięta, a Sabrina zagrażała
spokojowi jego ducha – nie mówiąc już o karierze, która cał-
kiem ległaby w gruzach, gdyby jej matka odkryła, że ze sobą
spali. Zamierzał się z tego wyplątać, póki to było możliwe.
Jeśli jeszcze było. Przy kolacji Sabrina rzucała mu bowiem tę-
skne spojrzenia, a Lucretia traktowała go tak, jak gdyby nigdy
nie powiedziała niczego nieprzyjemnego. On usiłował odnosić
się do obu pań z obojętną uprzejmością, chociaż przychodziło
mu to z trudem.
Sącząc doskonałe cabernet, uświadomił sobie, że Lucretia miała
rację, gdy go zwalniała. Dalsza współpraca nie wydawała mu się
możliwa. Za dużo się wydarzyło, poza tym nie myślał już o so-
bie jako o członku drużyny Addison.
Podano ulubione potrawy Sabriny: kawior z cytryną, filet mi-
gnon, ryż na dziko i karczochy. Menu nie zrobiło na nim spe-
cjalnego wrażenia. Ot, dziewczę ma wielkopańskie zachcianki,
to wszystko. Urodzinowy tort okazał się gigantycznym serni-
kiem z dziwacznymi cacuszkami z lukru, nad którymi jakiś
biedny piekarz biedził się zapewne przez cały dzień.
Żadnych produktów z supermarketu, żadnych gotowych tortów
z napisem „Wszystkiego najlepszego, Sabrino”.
– Najpierw otwórz prezent – zażądała Lucretia i położyła na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]