[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zupełnie świadom tego, co się dzieje.
- Doktorze Peters, tu Cranston z F-2. Bardzo przepraszam, że obudziłem pana o
tej porze, ale pani Kimble wypadła z łóżka. Czy mógłby pan przyjść i zobaczyć,
czy wszystko w porządku?
Rzuciłem okiem na budzik. Okazało się, że spałem około godziny.
- Panno Cranston, mamy dziś nowego stażystę. Nazywa się Straus. Może by
zadzwonić do niego w tej sprawie?
- Centrala już próbowała się z nim skontaktować - powiedziała. - Ale doktor
Straus jest na operacji.
- Kurwa.
- Przepraszam, doktorze, pan coś powiedział?
- Czy pacjentka czuje się dobrze? - zapytałem, zmieniając temat.
- Tak wygląda. Czy pan przyjdzie, doktorze? Powiedziałem coś na potwierdzenie
i odłożyłem słuchawkę.
Właściwie to jeszcze nie skończyłem stażu. Dopóki stąd nie zniknę, zawsze
znajdzie się jakaś pacjentka, która wyleci z łóżka. Najgorsze, co można teraz
zrobić, to leżeć i dumać. Znów zasnąłem.
Gdy ponownie usłyszałem telefon, zareagowałem w typowy sposób. Z tego, co
powiedziała dziewczyna z centrali, zorientowałem się, że spałem dwadzieścia
minut. Zasugerowała, że z pewnością usnąłem, więc nie musiałem się już
tłumaczyć. Może się to zdarzyć każdemu, nawet na nagłych wypadkach. Gdybym od
razu nie postawił nóg na zimnej podłodze, moje szansę na to, aby wstać, byłyby
prawie żadne. Przez pewien czas myślałem, żeby przenieść telefon daleko od
łóżka, tak żebym musiał wyjść z betów, aby podnieść słuchawkę. Jednak było
tyle wezwań, które mogłem załatwić, leżąc, że dałem sobie spokój i z powrotem
ustawiłem aparat przy łóżku.
Po drugim telefonie od razu zwlokłem się z pościeli i szybko ubrałem. Przy
odrobinie szczęścia mogłem być znów w łóżku po dwudziestu minutach, a mój
rekord wynosił siedemnaście.
Jarzeniówki na korytarzach, drzwi windy, gwiazdy na niebie - wszystko jakoś
umknęło mojej uwagi po drodze na oddział F. Zdolność kojarzenia przywróciło mi
dopiero spotkanie z panią Kimble.
- Jak się pani czuje? - spytałem, usiłując ocenić jej wiek przy skąpym świetle
nocnej lampki stojącej na szafce. Mogła mieć około pięćdziesięciu pięciu lat.
Była zadbana, schludna i robiła wrażenie bardzo skrupulatnej. Włosy z
pasemkami siwizny upięła w kok.
- Czuję się okropnie, po prostu okropnie.
- Gdzie się pani uderzyła? Czy uderzyła pani głową, gdy pani upadła?
- Nie, wcale nie. W ogóle się nie uderzyłam. Nawet nie upadłam, zwyczajnie
usiadłam.
- Nie wypadła pani z łóżka?
- Oczywiście, że nie. Wróciłam z łazienki i tu kucnęłam. - Pokazała miejsce na
podłodze koło moich stóp. - Próbowałam wyjąć notes z szafki i straciłam
równowagę.
- No, już dobrze. Proszę spróbować zasnąć.
- Doktorze?
- Słucham. - Odwróciłem się, bo już szedłem w stronę drzwi.
- Czy mógłby mi pan dać coś na przeczyszczenie? Od pięciu dni nie byłam w
ubikacji. Chwileczkę, zaraz panu coś pokażę.
Z ogromnym wysiłkiem wychyliła się w stronę szafki, wysunęła szufladę i wyjęła
z niej czarny notes. Musiała sięgnąć tak daleko, że tym razem naprawdę mogła
wypaść. Przysunąłem się do łóżka i przytrzymałem ją.
- Niech pan spojrzy, doktorze. - Otworzyła notes i przesunęła palcem po
starannych zapiskach dotyczących poszczególnych dni. Przy każdym był rysunek
oraz opis stolca: kształt, barwa i wysiłek przy oddawaniu. Nagle palec
zatrzymał się przy jednym z dni. - Proszę, ostatni normalny stolec pięć dni
temu. Chociaż też nie był normalny: oliwkowozielony zamiast brązu. I zrobiłam
tylko tyle. - Pokazała kciukiem i palcem wskazującym, tworząc kółko o średnicy
kilkunastu milimetrów.
Co miałem jej powiedzieć, żeby wykazać kompetencję i zainteresowanie, a co
najważniejsze, żeby wybrnąć z sytuacji? Spojrzałem na nią znad notesu; nic nie
przychodziło mi na myśl.
Zacząłem z innej beczki:
- Jestem przekonany, że pani lekarz będzie wiedział lepiej niż ja, co zrobić.
Niech pani teraz trochę pośpi.
W dyżurce napisałem coś o domniemanym upadku; w takich "przypadkach" zawsze
potrzebny był wpis do karty. Zaraz potem ruszyłem w drogę powrotną do
czekającego na mnie ciepłego łóżka.
No, Straus, pomyślałem. Ile byłby wart ten mały epizod w twoim nowym systemie?
Nic poza satysfakcją zawodową. Wypchaj się!
Moja ufność do samolotów nie jest bezgraniczna. Prawdę mówiąc, wcale nie mam
przekonania do zasad aeronautyki. Muszę jednak przyznać, że silniki Pratt and
Whitney pracowały bardzo równo, zapewniając poczucie bezpieczeństwa. Słyszałem
ich płynny odgłos, gdy ogromny, niezdarny kadłub boeinga 747 odrywał się od
ziemi, zostawiając za sobą Hawaje i cały mój staż. Miałem miejsce przy oknie z
lewej strony koło małżeństwa ubranego w kwieciste koszule. Było trochę
kłopotów ze znalezieniem miejsca dla mojego bagażu podręcznego, a w końcu i
tak siedziałem z moim kawałkiem rafy koralowej, który nie dał się w żaden
sposób wpasować do schowka.
Pożegnanie było raczej łagodne. Na lotnisku Jane założyła mi na szyję cztery
wieńce kwiatów, zgodnie z miejscowym zwyczajem. Dwa z nich zrobione były z
pekaki, ich delikatny aromat unosił się w powietrzu. Nie było już rozmów o
Jane i o mnie, o naszej przyszłości. Będziemy do siebie pisać.
Opuszczałem Hawaje z mieszanymi uczuciami, chociaż wcale nie żałowałem, że
wreszcie skończył się mój staż. Zacząłem się łapać na tym, że wspominam i
przykładam nadmierną wagę do sytuacji przyjemnych, pozytywnych, zapominając o
tym, co było przykre, smutne i niemiłe, a co faktycznie przeważało w tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]