[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że pani wyrosła taka? Czy też pani nie wie?
Podpierając podbródek dłonią, znów spojrzała w stronę miasteczka.
Wiem. Może nie potrafię ująć tego w słowa. Mój ojciec jest księgowym: zrów-
noważony, odpowiedzialny. Człowiek troszczący się o swoją rodzinę. Bez wyobrazni.
Moja matka pisze wiersze. Przekonana, że to jest poezja. Raczej ma wyobraznię. Nie
zdaje sobie sprawy, że zawsze myśli tylko o sobie. Dziewczyna poruszyła się na
głazie. Z takich jestem rodziców. Oboje są bardzo pobożni, zacni. Mam coś z nich
obojga, po trochu z ojca i z matki.
Uchyliła pani jakieś drzwi powiedziałem ale tylko je pani uchyliła. Nie
mogę widzieć pani wyraznie. Jest pani jedynaczką?
Nie. Mam brata i siostrę. Dla brata nigdy nie byłam dorosła, zawsze byłam po
prostu dzieckiem. Z siostrą przyjazniłam się. Nosiłam jej sukienki, ona moje. Jest o trzy
lata starsza ode mnie. Znałam jej przeżycia, to znaczy wiedziałam o nich. Nie chciałam
ich dla siebie, nie chciałam nic w tym rodzaju. Może to mnie poniekąd tłumaczy.
Owszem.
188
Odwróciła głowę.
Nie powinnam była mówić tego panu, nie w taki sposób. Moja siostra nigdy nie
robiła rzeczy naprawdę złych. Tyle, że miała pewne przeżycia z chłopcami, które ją
przerażały. Ja nie chciałam, żeby mnie ktokolwiek przerażał w taki sposób, i nadal nie
chcę. Może traktuję wszystko zbyt rzeczowo, czy może zanadto biorę sobie wszystko
do serca. Nie wiem. Moja siostra wyszła za mąż. Jest szczęśliwa. Ma dwoje dzieci.
Nie chce pani mieć tego, co ona?
Czasami chcę. Czasami nie chcę.
A czego pani zawsze chce?
Zwlekała z odpowiedzią. Już myślałem, że puściła to pytanie mimo uszu. Ale w koń-
cu odpowiedziała. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, nie na mnie.
Chcę należeć do świata, w którym żyję. Nie chcę być taka jak inni, ale chcę, żeby
każdy mnie aprobował taką, jaka jestem. Wiem, że inni uważają mnie za nudną i bez-
barwną, drobnomieszczańską. Słyszałam, jak o mnie mówią. Ich nawet nie obchodzi,
czy ja słyszę.
189
Pani nie chce być taka jak inni powiedziałem powoli. Może to jest ten
klucz. Pani ich potępia, a wymaga, żeby oni aprobowali panią. Czy może się mylę?
Odwróciła głowę i spojrzała na mnie.
Pan ma prawie rację. Prawie.
Rozwarła dłonie i zamknęła mocno, zacisnęła pięści. Znów patrzyła na miasteczko.
Pan nie wyrósł w rodzinie na wskroś rzymskokatolickiej rzekła. A ja tak.
W tym jest jakieś piękno, bardzo dziwne poczucie bezpieczeństwa, ale i lęk. Dorasta się
z przekonaniem, że mnóstwo rzeczy to grzech, grzech powszedni, jeżeli nie śmiertelny.
Nie wolno grzeszyć. Nie wolno dzielić z nikim jego grzechów. Jako postawa życiowa to
jest dobre, chwalebne, chroni od wielu kłopotów. A przecież niedzielenie czegoś z kimś
już jest, jak pan powiedział, dezaprobatą. Nie wolno jednak dzielić grzechów. Tańczy się
w innym rytmie. Ma się przeszkolenie, przygotowanie, wierzy się. Co można poradzić?
Było w niej jakieś napięcie, coś desperackiego. Widziałem to na jej twarzy, w ru-
chach jej rąk, słyszałem w głosie.
Nie wiem powiedziałem. Większość nas w coś wierzy. Większość nas żyje
według jakichś zasad. Może nie myślimy o tych zasadach w kategoriach religii. My-
190
ślimy w kategoriach przyzwoitości, dobrego wychowania, honoru, tych wielu nakazów,
będących pseudonimami dyscypliny.
Pseudonimy dyscypliny! powtórzyła. Podoba mi się to.
I znów doznałem uczucia, że ta mała przygoda w obrębie dużej zdarza się nie mnie,
tylko jakiejś projekcji mojej jazni, że to nie ja sam jako taki jestem w miasteczku Frie-
dheim w gwiazdzistą noc, siedzę na zboczu wzgórza i mam przy sobie dziewczynę.
Właśnie tę dziewczynę. O ile mi było wiadomo, ona studiowała przez cztery lata w col-
lege u, po czym wyjechała, żeby daleko od swego miasta rodzinnego, daleko od swej
rodziny zrobić karierę. Jej droga do kariery to praca w cynicznym, przemądrzałym ze-
spole redakcyjnym takiego magazynu jak Globus . Wprost nieprawdopodobne.
Pani jest wzburzona powiedziałem. Coś stało się dziś wieczorem?
Nic.
Joan Terrill wrzuciła to jedno słowo w sadzawkę ciszy. Nie komentując pozwoli-
łem, by utonęło. Wytrzymywała milczenie może przez dwie minuty, a potem odwróciła
głowę do mnie.
Pan myślał, że co się mogło stać?
191
Nie wiem. Rozszyfrowywała pani miasteczko z apostołem Janem. Ale kiedy
przechodziłem, siedziała pani przy fontannie sama, jego nie było.
On nie jest apostołem. Jest snycerzem i w sezonie misteriów aktorem. Nic się nie
stało. Zupełnie nic.
Podniosła się z głazu i odeszła. Ruszyłem za nią powoli, nie próbując zrównać z nią
kroku. Doszła do wąskiej ścieżki prowadzącej w dół do miasteczka i zaczekała na mnie.
Pan jest bardzo cierpliwy powiedziała.
Pomyłka. Raczej skłonny do niecierpliwości.
Nie wierzę. Szła teraz za mną. To dziwne. Już w pierwszej chwili w auto-
busie, kiedy ustąpił mi pan miejsca przy oknie, czułam, że mogę ufać panu. Jakoś nie
był pan mężczyzną: pan był kimś życzliwym, kimś, na kim można polegać.
Wolałbym raczej być mężczyzną, jeżeli pani pozwoli.
Gwałtownie machnęła ręką.
Wiem. Pan jest mężczyzną, oczywiście. Chciałam tylko powiedzieć, że w moim
życiu nie odgrywa pan roli mężczyzny i że pan mnie nie przeraża.
Komplement wątpliwy, ale przyjmuję go.
192
Przeszła kilka kroków.
Niedobrze to sformułowałam powiedziała. Przepraszam. Ale jeszcze bar-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]