[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nigdym nie siał zboża i siać nie będę, póki inne są plony, które orężem można zebrać. Ale wy,
Hyboryjczycy, sięgnęliście już tak daleko, jak było wam to dane. Przekroczyliście pogranicza, spalili
garść wsi, wybili parę klanów i oparliście granicę o Czarną Rzekę; ale wątpię, czy utrzymacie to,
coście podbili, a już na pewno dalej ku zachodowi nie przesuniecie granicy. Wasz durny król nie
pojmuje, jakie warunki tu panują. Nie przyśle dość posiłków - nie ma dość osadników, by odeprzeć
siłę skoncentrowanego ataku zza rzeki.
- Ale Piktowie podzieleni są na małe klany - oponował Balthus. - Nigdy się nie jednoczą. A każdy
pojedynczy klan zdolniśmy pobić.
- Nawet trzy i cztery - zgodził się olbrzym. - Ale któregoś dnia wypłynie człek zdolen zjednoczyć
trzydzieści, czterdzieści klanów, jak to się stało śród Cymmeryjczyków, gdy lata temu Gunderowie
próbowali przesunąć granicę na północ. Chcieli zasiedlić południowe pogranicza Cimmerii:
wysiekli garść mniejszych klanów i zbudowali fort graniczny, Venarium - dalej znasz historię.
- A znam - odrzekł Balthus z grymasem na twarzy. Pamięć owej krwawej klęski była czarną plamą
w kronikach dumnego, wojowniczego narodu. - Mój wuj był w Venarium, kiedy Cymmeryjczycy
przedarli się przez mury. Jako jeden z nielicznych uniknął śmierci. Wielem razy słyszał jego
opowieść. Barbarzyńcy spłynęli ze wzgórz wściekłą hordą, niespodziewanie, i szturmowali
Venarium z furią, której nikt nie mógł zdzierżyć. Wyrżnięto mężów, niewiasty i dzieci. Venarium
stało się kupą gruzów i tak jest do dziś. Aquilończyków wyparto z granic i już nigdy więcej nie
próbowali kolonizować kraju Cymmeryjczyków. Ale gadasz o Venarium ze znajomością rzeczy.
Byłeś tam może?
- Byłem - mruknął wojownik. - Byłem jednym z hordy, co przedarła się przez mury. Nie widziałem
jeszcze piętnastu śniegów, ale już me imię powtarzano przy ogniskach narad.
Balthus odsunął się mimowolnie i patrzył oszołomiony. Zdało się niewiarygodne, aby ów człek, co
teraz spokojnie kroczył u jego boku, był jednym z rozwrzeszczanych, żądnych krwi diabłów, co w
tym odległym dniu waliły z murów Venarium, by spłukać ulice szkarłatnym potopem.
- Tedyś jest barbarzyńcą! - wyrwało się z ust Balthusa.
Olbrzym przytaknął, nie żywiąc snadz urazy.
- Jestem Conan Cymmeryjczyk.
- Słyszałem o tobie! - Zwieże zainteresowanie ożywiło spojrzenie Balthusa. Nic dziwnego, że Pikt
padł ofiarą swej własnej gry. Cymmeryjczycy byli barbarzyńcami równie groznymi jak Piktowie, ale
znacznie bystrzejszymi. Conan, najoczywiściej, wiele spędził lat wśród ludzi cywilizowanych, co
wszelako ani go zmiękczyło, ani też nie osłabiło jego pierwotnych instynktów. Obawy Balthusa
przerodziły się w podziw, gdy dostrzegł koci krok Cymmeryjczyka, łatwość, z jaką ten zachowywał
ciszę, posuwając się po szlaku. Nie brzęczały naoliwione ogniwa kolczugi i Balthus pojął, że przez
największą gęstwinę, najbardziej splątany zagajnik Conan potrafiłby się prześlizgnąć równie
bezgłośnie jak byle Pikt.
- Nie jesteś Gunder? - Było to stwierdzenie raczej niż pytanie.
Balthus pokręcił głową.
- Jestem z Tauranu.
- Spotykałem wojowników z Tauranu, niezłych w puszczy. Ale Bossończycy przez zbyt wiele
stuleci oddzielali was, Aquilończyków, od przyległej dziczy. Stwardnieć wam trzeba.
Była to prawda; pogranicze bossońskie, z jego umocnionymi siołami zaludnionymi przez
straceńcze odważnych łuczników, długo służyło Aquilonii jako przedmurze przeciw plemionom
barbarzyńskim. Teraz wśród osadników za Rzeką Piorunową rosło pokolenie leśnego ludu, zdolne
sprostać barbarzyńcom na ich własnych warunkach, ale liczbą swą wciąż było zbyt mizerne.
Większość mieszkańców pogranicza przypominała Balthusa - rolnicy to byli w przeważnej mierze,
nie tropiciele.
Słońce jeszcze nie zaszło, ale przestało być widoczne, skrywszy się za zbitą ścianą lasu.
Wydłużały się cienie i pogłębiały w gęstwinach, gdy towarzysze kroczyli po ścieżce.
- Zapadnie ciemność, nim dotrzemy do fortu - zauważył Conan obojętnie. I nagle dodał: - Słuchaj!
Stanął w miejscu, pochylony, z mieczem w dłoni - drapieżna postać, wcielenie podejrzliwości i
grozby - gotów skoczyć i uderzyć. Balthus również usłyszał: dziki wrzask, który urwał się na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]