[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatrzymać się w miejscu. Czyste, nie przyćmione oczy Indyga. Zrobiła krok w jego stronę, lecz on się
cofnął i zmieszał z innymi, zniknął
tak całkowicie, że zabrakło jej pewności, czy go w ogóle widziała.
Tourią poprowadził ją wyżej na wzgórza, cienistą ścieżką w stronę plusku wody. Strumień był w
cieniu mroczny, po jego powierzchni pływały czerwone liście i jedno niebieskie pióro. Tourią
podszedł do brzegu i trzykrotnie wydał niski, drżący okrzyk. Nic się nie wydarzyło. Zawołał raz
jeszcze.
Nagłe zawirowanie u jego stóp, chlupot i oto jalla, łokciami oparta o brzeg, ze śmiechem pokazywała
cienkie, ostre zęby. - Jej - powiedziała. - Jeden z Najstarszych i mieszkanka innego świata, cóż za
dziw. - Była mniejsza od Joey, wzrostu dziesięciolatki, naga, a w pstrokatym blasku słońca jej skóra
połyskiwała niebieskawą zielenią. W okrągłej dziec-innej buzi rombowe oczy, które napotkały wzrok
Joey - takiego samego koloru jak skóra - jarzyły się dorosłą figlarnością.
Joey spodziewała się zobaczyć u jalli syreni ogon, lecz nie wiedziała, czy tamta ma go rzeczywiście.
Ręce jalli skrzyły się niczym bańki mydlane i Joey zdała sobie sprawę, że jej długie palce są
połączone delikatną błoną.
- Co za dziw - powtórzyła jalla. - Nigdy nie widziałam mieszkanki innego świata. Zbliż się, dziecko.
Joey zerknęła na Touriąa, następnie zaś podeszła do kamienistego brzegu i przykucnęła, aby mieć
oczy na poziomie tamtych, rombowych.
- Nazywam się Joey - powiedziała.
Jalla wydała odgłos podobny do brzęku mieszających się złotych monet Johna Papasa.
- Oto moje imię - odparła i znów wybuchnęła śmiechem, kiedy Joey spróbowała ten dzwięk
naśladować. - Chodz, popływamy razem - zaproponowała. - Nauczę cię łapać cętkowane rybki. -
Joey prędko pokręciła głową i ze zdziwieniem spostrzegła, że jalla spuszcza swoje niezwykłe oczy. -
Nie zrobiłabym ci krzywdy - zapewniła. - Nam, jallom, bardzo potrzeba towarzystwa
przedstawicielek własnego gatunku, lecz ja jestem jedna na całej długości tego strumienia. Zaczyna
mi dokuczać samotność.
- Współczuję - powiedziała Joey. - To naprawdę smutne. Czy nie możesz po prostu przenieść się do
innego strumienia, potoku, czegokolwiek?
- %7łyjemy i umieramy tam, gdzie przyszłyśmy na świat - odparła jalla. - Znajduję towarzystwo, jak
potrafię...
ptaków, węży wodnych, nawet Starych... ale nikt nie chce ze mną pływać, a ja nie mogę chodzić po
ich lasach. - Wy-ciągnęła z wody nie ogon, lecz stopę i Joey zobaczyła, że jest maleńka, trójpalcza-
sta, wzruszająco bezużyteczna. Jalla podjęła: - Dla nas pływanie oznacza bliskość. - Błoniastą dłoń
położyła na ręce Joey tak leciutko, jakby to był pocałunek bańki mydlanej.
Joey znów spojrzała na Touriąa. yrebak nie dał żadnego znaku, nic jej nie radził. Ko mówił, że są
nieszkodliwe.
Chyba to te drugie zjadają nieostrożnych. Zaczęła się rozbierać.
Woda była zgodnie z oczekiwaniami Joey zimna i niedaleko brzegu nagle stawała się bardzo głęboka.
Joey dała nurka, wypłynęła na powierzchnię zadyszana i prędko się rozejrzała. Nie dostrzegła
nigdzie śladu jalli, dopóki błoniasta ręka nie chwyciła jej za kostkę i z powrotem nie pociągnęła w
dół. W chwilowej panice Joey wierzgała, młóciła nogami wodę - Boże, ależ jest silna! - lecz jalla
natychmiast ją puściła i znalazła się obok, z rombowymi oczami rozbłysłymi zadowoleniem.
- Tak - wykrzyknęła. - W ten sposób się bawimy. Teraz ty.
Joey chciała powiedzieć:  Teraz ja co?", lecz jalla znów zniknęła.
W umyśle Joey zabrzmiało wołanie podnieconego Touriąa, który obserwował je z brzegu:
- Goń ją! No, dalej!
Obrzuciła wzrokiem powierzchnię, wypatrzyła ślad maleńkich srebrnych bąbelków tuż poza
zasięgiem swojej ręki i zanurkowała.
Jalla śmignęła na jej spotkanie, żylasta, umięśniona i lśniąca, ze skórą niemal łuskowatą. Właściwie
nie starała się uciekać, lecz wywijała się i wykręcała z ramion Joey, bulgocząc i mrucząc z
ukontentowania, a czasami zawracała, aby po szybkiej kotłowaninie złapać ją i pociągnąć na dno.
Mogła pozostawać pod wodą o wiele dłużej niż Joey, zawsze jednak puszczała na pierwszy sygnał i
uważnie dopasowywała swą siłę i prędkość do jej możliwości. Wciąż chlapały się, śmiały i
pokrzykiwały, jeśli nie liczyć chwil, kiedy w milczeniu szukały się nawzajem pod wodą; a Tourią
przyglądał się z brzegu, raz po raz skubiąc gruby żółty mech, który wyrastał spomiędzy kamieni.
Joey nie miała pojęcia, jak długo pływała z jallą. Przerwała zabawę dopiero wtedy, gdy była tak
wyczerpana, że po prostu musiała klapnąć na płyciznie i odpocząć. Jalla położyła się obok,
uśmiechnięta, nawet nie zadyszana, wyciągnęła rękę i dotknęła piersi Joey, a potem swojej.
- Teraz jesteśmy siostrami - oznajmiła. Joey zamrugała.
- Naprawdę? Dobre sobie. Zawsze chciałam mieć siostrę, a mam tylko tego niepożądanego braciszka
imieniem Scott...- Ty i ja jesteśmy siostry - powtórzyła jalla. - Jak będziesz czegoś potrzebować,
przyjdziesz tu i zawołasz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •