[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skinął głową i dotknął ronda kapelusza.
- Skoro pan tak mówi, panie majorze, to musi tak być - oświadczył. - Zajmę się tym
typkiem, a pan może wracać do domu.
William nie zamierzał dać się zbyć.
- Chętnie złożę skargę na tego oprycha...
- To nie będzie konieczne - przerwał mu strażnik. Opuścił latarnię i szturchnął
leżącego pałką. - Nie wygląda groznie.
- Ale gdybym mógł...
- Nie, wasza lordowska mość - powiedział z lekką kpiną mimo pozornie uprzejmych
słów. - Ale niech pan na siebie uważa w drodze do domu. W niektóre noce nawet psa nie
na-
leżałoby wypuszczać na ulice Londynu, a co dopiero takiego dżentelmena...
- Do diaska, nie potrzebuję...
- Oczywiście, nie potrzebuje pan - zgodził się strażnik z irytującą cierpliwością. - Ale
może każę sprowadzić pańską żonę albo córkę? Ktoś powinien się panem zająć.
S
R
- Niech to czort! - zaklął Callaway. - Nie chcę opieki. Nic nie chcę.
Odwrócił się i z wysiłkiem odszedł. Mijając stare opactwo, usiłował zapanować nad
gniewem, który jak zwykle ogarnął go zbyt szybko. Rozsądny człowiek nie powinien tak
raptownie ulegać emocjom. Co jednak miał począć, skoro w głosie strażnika słyszał
politowanie? Czy naprawdę ktoś powinien o niego zadbać? Może faktycznie stanowił
zagrożenie dla siebie i innych. Udawał żałosnego żebraka tak skutecznie, że czasami niemal
wierzył we własne nieszczęście. Czy rzeczywiście powinien oddać się w czułe ręce
troskliwych kobiet? Tak samo jak wtedy, gdy powrócił do domu?
Wówczas przy jego łóżku nie czuwały jednak ani jego matka, ani siostry, zresztą
wcale tego od nich nie oczekiwał, były wszak arystokratkami. Nawet gdyby bardzo chciały,
ojciec Williama nigdy by na to nie pozwolił. Do opieki nad nim zatrudniono kobiety o
ponurych obliczach, sprowadzone z Edynburga. Były doskonałymi pielęgniarkami, ale ich
widok prześladował go bezustannie, gdy rzucał się w gorączce i z powodu bólu. Nic
dziwnego: przecież to one wgniatały go w łóżko, kiedy londyńscy lekarze usiłowali
poskładać jego roztrzaskaną nogę.
Opuścił wzrok na swoje sfatygowane obuwie. Podeszwa buta na chromej nodze
wycierała się nierówno i musiał się z tym pogodzić. Gdyby jego oddział wpadł w zasadzkę
bliżej linii frontu oraz polowych szpitali, wówczas chirurdzy najzwyczajniej amputowaliby
mu nogę. Powinien się cieszyć z tego, co ma, a nie utyskiwać, że coś utracił. Taka już
żołnierska dola.
Tego wieczoru jego myśli wędrowały jednak bardziej pokrętnymi ścieżkami. A
gdyby pielęgnowano go z życzliwością i poświęceniem, a nie z poczucia obowiązku?
Przecież mogła o niego zadbać pielęgniarka, która z uśmiechem pochylałaby się, żeby
otrzeć mu pot z czoła.
Na przykład taka Bethany Penny...
Gdyby to była ona, okazałaby mu litość, ale nic więcej nie mogłaby dla niego zrobić.
Jego sytuacja nie zmieniłaby się ani na jotę. Niepotrzebnie zaprzątał sobie głowę tymi
rozważaniami.
Oczekiwał sprawiedliwości, a nie litości. Zasłonił twarz rondem kapelusza, wepchnął
ręce głęboko do kieszeni i skręcił w ciemną ulicę.
S
R
Sprawiedliwość. Oto, czego chciał, czego potrzebował, na co zasługiwał.
Bethany stała z filiżanką herbaty w dłoni i wyglądała przez okno w saloniku na
piętrze. Padał deszcz. Wraz z Amarią doszły do wniosku, że dzisiaj klub nie będzie czynny,
aby służba mogła nieco odetchnąć po hucznym weselu. Rankiem młodsza panna Penny
czuła się nieco dziwnie w tym dużym, cichym jak nigdy domu. Ostatni goście pożegnali się
dopiero o trzeciej w nocy i na dobrą sprawę dziewczyna powinna jeszcze smacznie spać,
jednak nawyk okazał się silniejszy od zmęczenia.
Zawsze wstawała wcześnie, żeby zrobić zakupy na targowisku przy Covent Garden,
więc i tym razem obudziła się o zwykłej porze, tuż przed świtem. Nie mogła potem zasnąć,
wyczerpana natłokiem emocji przeżytych poprzedniego dnia. Czuła się tak zmęczona i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]