[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wietrze, dłonie konwulsyjnie wczepione w pościel...
Otworzył okno na oścież. On także potrzebował powietrza. Teraz telefon (przez chusteczkę  o tym
pamiętał)  wezwał karetkę reanimacyjną, pózniej Barnycha z ekipą. Odłożył słuchawkę. Teraz przyszło
najgorsze. Musiał czekać. Tylko czekać. Nie mógł, nie potrafił pomóc umierającemu obok człowiekowi.
Obawiał się, że po takiej dawce nikt już nie będzie w stanie mu pomóc. Próbował wprawdzie robić sztuczne
oddychanie, lecz nie miał złudzeń, że bardziej dla siebie, niż dla niego to czyni.
Czekał krótko. Nawet podejrzanie krótko. Karetka przyjechała po siedmiu minutach. Lekarz (młody,
szczupły, poważny), kiedy usłyszał, że pacjent ma wszyty esperal, nie zadawał już żadnych więcej pytań.
Położyć go kazał na noszach i natychmiast wiezć do szpitala. Wychodząc, w biegu, rzucił kapitanowi swoje
nazwisko i już go nie było.
Zadra spojrzał na zegarek.  Siedem po ósmej. Wcześnie"  pomyślał. Po chwili z ulicy usłyszał prze-
ciągły jęk syreny. Podszedł do okna, ale karetka znikła już za rogiem. Odetchnął głęboko kilka razy. Nie-
wiele to pomogło. .Czuł się zmęczony. Bardzo zmęczony.
Barrych z ekipą zjawił się również nadspodziewanie szybko. Spostrzegłszy wyraz twarzy szefa zrezy-
gnował z zadawania jakichkolwiek pytań i zabrał się wraz z ludzmi do zwykłej, rutynowej roboty. Zadra nie
zamierzał im asystować. Zlecił podporucznikowi przesłuchanie personelu hotelu, kazał dzwonić do siebie
wieczorem i wyszedł zamykając za sobą cicho drzwi. Na dół zszedł również po schodach, lecz tym razem
znacznie już wolniej, niż na górę. Ociężale wręcz. Na uroczą recepcjonistkę nawet nie spojrzał.
Już od trzech godzin czekali na wiadomość ze szpitala. Barnych co chwilę zerkał na zegarek  nie
znosił bezczynności, a tylko to jedno mógł w tej chwili robić. Doktor Mojrys powiedział wyraznie:  Przed
dwudziestą drugą nie będę mógł udzielić żadnych konkretnych informacji". Czekali więc.
Już od ponad doby pacjent nie odzyskiwał przytomności. I wciąż nie było pewności, czy kiedykolwiek
ją odzyska. Ogromna dawka alkoholu, zrujnowany organizm...
Zadra przechadzał się po pokoju miarowo, jak automat niemal. Cóż z tego, że kiełkujące w nim po-
czucie winy nie miało przecież żadnego rozsądnego uzasadnienia? Wiedział o tym, powtarzał to sobie na-
wet, lecz samopoczucie miał wciąż raczej takie sobie.
Barnych wstał, zaczął grzebać w szafie, wreszcie  wyciągnął z niej zajęte u Kucharskiego taśmy.
Nałożył jedną na magnetofon, puścił  cisza. Pokręcił gałką potencjometru  nic, przesunął taśmę 
nadal cisza. Nie była nagrana. Zdziwił się, obejrzał uważnie oznakowanie  to była właśnie ta, którą zdjęli
z magnetofonu Kucharskiego. Zamierzał nawet zwrócić na to uwagę Zadrze, ale ten nie miał teraz ochoty
rozmawiać o niczym i tylko pogonił porucznika, by puścił cokolwiek, bo posną. Choć tak naprawdę to sen-
ność nie groziła im wcale. Barnych nałożył więc inną taśmę, na której była nagrana jakaś wyjątkowo jazgo-
tliwa muzyka dyskotekowa. Słuchali jej z umiarkowaną przyjemnością. Dzwonek telefonu byt wystarczają-
cym pretekstem, by magnetofon wyłączyć. Odebrał Zadra.
 To z laboratorium. Zrobili już analizę wódki na dnie szklanki w pokoju Ostankiewicza  były
tam resztki dwóch gatunków:, ,,żytniej" i  śliwowicy.". To na razie wszystko. Ekspertyza mikrośladów bę-
dzie na jutro. Raport również.
 To dziwne, stary. Butelki po  śliwowicy" przecież nie było  Barnych zaczął odzyskiwać energię.
Uznał, że znowu można będzie przystąpić do działania. Zawsze uważał, że wszystko jest lepsze od tego
beznadziejnego marazmu.
 Ano właśnie. Ktoś wyniósł.
 Czyli samobójstwo odpada. Przypadek również. Mordercę zaczynają ponosić nerwy.
 Niekoniecznie. Mógł pić z kimkolwiek. Z jakimi przygodnie poznanym gościem, który mógł na-
wet nie mieć pojęcia o espcralu Stankiewicza. Nie ma co się podniecać, kolego  Zadrze nie udzielił się
jakoś nastrój podwładnego..
 I co? Klient wyniósł pustą butelkę, tak?. Pewnie kolekcjoner...
 Mogło trochę zostać. Ostankiewicz się zwalił, to gość sobie poszedł zabierając resztkę wódki na po-
cieszenie,
 No, może.  Barnych był wyraznie nie przekonany, ale że nie mógł wynalezć żadnych argumen-
tów, więc jedyne, co mu przyszło do głowy, to spojrzeć ponownie na zegarek. Dwudziesta druga sześć.
Można już było dzwonić do szpitala. Wybrał powoli numer, poprosił Mojrysa. Lekarz długo nie podchodził. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •