[ Pobierz całość w formacie PDF ]

słów. Ledwie wymawiałam jej imię. Czasem udawało mi się
powtórzyć jakieś słowa jak papuga. Znałam je, słyszałam w
myślach, ale moje usta nie chciały ich przetworzyć.
Tęskniłam za Eden. Potrzebowałam jej, a ona zniknęła.
Nie mogłam złapać piłeczki tenisowej, a co dopiero użyć
długopisu albo pędzla. Być może nigdy nie będę już malować. Być
może na resztę życia zostanę uwięziona w tym bezużytecznym
ciele. Na tę myśl chciało mi się płakać, ale sobie na to nie
pozwoliłam. Miałam swoje zasady. Płakałam dopiero po wyjściu
Cadena. Kiedy zostawałam sama w łóżku. Nie chciałam, żeby
widział moją rozpacz. Musiał mieć nadzieję, bo tylko jego nadzieja
pozwalała mi jakoś przetrwać kolejny dzień, pozwalała mi przejść
przez kolejną sesję terapeutyczną. Przez każdą wyczerpującą,
bolesną godzinę, podczas której usiłowałam zacisnąć palce wokół
piłki tenisowej. Poruszyć palcami u stóp i samodzielnie
wyprostować nogę. Powtórzyć jednosylabowe słowa:  Kot, płot,
zlot. %7łur, mur, wór. Bąk, pąk, rąk . Powtarzałam je w kółko, aż
drętwiał mi język, a wargi bolały od próby wymówienia ich w
zrozumiały sposób.
Odczuwałam cały ten ból i wysiłek, wyczerpanie
najprostszymi czynnościami, mimo że w środku, w głowie, byłam
sobą, Ever Eileen Monero, dziewczyną, którą byłam zawsze.
Kobietą, w którą zamieniłam się przy Cadenie. Tyle że ona została
uwięziona w milczeniu.
Odniosłam tylko jedno zwycięstwo, jedną rzecz udało mi się
zrobić: zdołałam powiedzieć Eden i Cade owi, że ich kocham. To
było ważne.
Nie mogłam go spytać, co się dzieje. Nie mogłam z nim
porozmawiać. To było chyba w tym wszystkim najgorsze. Caden
cierpiał. Wiedziałam, że jego dziadkowie zmarli tuż przed tym,
zanim wybudziłam się ze śpiączki. To musiało go dobić  biedny,
kochany Cade. Tak dużo przeszedł. Miał za sobą prawdziwe
piekło.
Ale chodziło o coś więcej. Byłam tego pewna. Coś jeszcze
zżerało go od środka. Czegoś mi nie mówił. Pewnie zresztą wielu
rzeczy mi nie mówił. Może chciał mnie chronić. Zmusić, żebym
skoncentrowała się na zdrowieniu. Ale twarz mojego ukochanego
spowił dziwny mrok. Nienawidziłam go. Musiałam jakoś się go
pozbyć. Przegnać jego demony, scałować niepokój i ból, które
wyryły się głęboko na jego twarzy. Jeszcze wczoraj ich tam nie
było.
Lub przynajmniej tego dnia, który ja uważałam za wczoraj.
Powiedziano mi, że spałam prawie dwa lata. W Wigilię miałam
dwadzieścia lat. Pamiętałam pisk opon i uczucie nieważkości. A
potem ciemność. Obudziłam się i oto miałam dwadzieścia dwa
lata, prawie dwadzieścia trzy, i byłam uwięziona w
bezużytecznym, słabym, chudym jak szczapa ciele. Zanikły mi
mięśnie. Nie mogłam malować. Nie mogłam mówić. Sytuacja była
potworna, nie do zniesienia.
Nie mogłam nawet pocałować Cade a. Nachylał się, dotykał
mnie wargami i wiedziałam, że rozpaczliwie pragnie poczuć jakąś
reakcję z mojej strony, ale nie byłam w stanie zmusić swoich ust
do posłuszeństwa. Starałam się. Tak bardzo się starałam.
wiczyłam, kiedy zostawałam sama. Próbowałam wydymać wargi.
Raz za razem starałam się całować powietrze, tak aby móc
pocałować Cadena, kiedy zjawi się następnego dnia o siódmej
rano. Taki miałam cel. Chciałam odzyskać władzę w rękach, znów
mówić i chodzić  to wszystko też było moim celem. I wiedziałam,
że w końcu go osiągnę. Nie było innej możliwości.
Ale zanim to nastąpi, musiałam po prostu pocałować Cadena.
Dziś był dobry dzień. Przespałam całą noc i nie śniło mi się,
że już nigdy nie będę chodzić, mówić, całować się z Cadenem,
kochać się z nim. Te koszmary były najgorsze, budziłam się w
samotności, po twarzy ciekły mi łzy, w gardle wiązł szloch.
Czasem mi się śniło, że Caden ma mnie dość, że nie chce mu się
już czekać, aż wydobrzeję. W tych snach zostawiał mnie bez
słowa. Albo po prostu więcej się nie pojawiał. Znikał jak Eden, a ja
zostawałam sama. Budziłam się wtedy z krzykiem, którego nie
byłam w stanie z siebie wydobyć, spanikowana jak ptak, który
wleciał przypadkiem do pomieszczenia i nie mogąc się z niego
wydostać, obija się o okna i ściany.
Dziś jednak obudziłam się, wiedząc, że nie miałam takich
snów. Poczułam przypływ nadziei. wiczyłam wydymanie ust,
wyobrażałam sobie przywierające do moich wargi Cade a i
widziałam oczami wyobrazni, jak go całuję. Dam radę.
Wiedziałam, że dam. Czułam, że dam. To stanie się dziś.
Czekając na niego, oglądałam lokalne wiadomości. Cade
zawsze przychodził punkt siódma. Dziś zjawił się dopiero wpół do
ósmej. Wyglądał na wymizerowanego i wyczerpanego. Miał worki
pod oczami. Był potwornie wychudzony. Smutny. Udręczony. Miał
rozbiegany wzrok, patrzył na ściany, na łóżko, na stolik; rozglądał
się i wyglądał przy tym tak, jakby widział coś, czego fizycznie tu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •