[ Pobierz całość w formacie PDF ]

31
łuk. . . Prosta, wiodąca do Końcowej Zasłony. . . Przypuszczam, że dyszałem wte-
dy ze zmęczenia i ociekałem potem. Z trudem przesuwałem stopy. Iskry sięgały
do ramion, potem do oczu  przestałem widzieć Wzorzec między mrugnięciami.
Jasno, ciemno, jasno, ciemno. . . I Zasłona. Pchnąłem do przodu prawą stopę ro-
zumiejąc, jak musiał się czuć Benedykt, gdy czarna trawa uwięziła jego nogi. Tuż
przed tym, jak go ogłuszyłem. Sam czułem się ogłuszony. Lewa stopa do przodu
 bardzo wolno, aż trudno było uwierzyć, że naprawdę się poruszyła. Ramiona
były błękitnym płomieniem, nogi kolumnami ognia. Następny krok. I następny.
I jeszcze jeden.
Czułem się jak ożywiony posąg, topniejący bałwan, jak pękający filar. . . Dwa
kroki. . . Trzy. . . Sunąłem w tempie lodowca, ale miałem do dyspozycji całą
wieczność i niezmienną stałość woli, która zostanie doceniona. . .
Minąłem Zasłonę. Za nią czekał ostry skręt. Trzy kroki, by go pokonać i do-
trzeć do ciemności i spokoju. Najgorsze ze wszystkiego.
Przerwa na kawę dla Syzyfa! Tak brzmiała moja pierwsza myśl, gdy opuści-
łem Wzorzec. I druga: Znów mi się udało! I trzecia: Nigdy więcej!
Pozwoliłem sobie na luksus kilku głębokich oddechów i otrząsnąłem się lek-
ko. Potem wyjąłem z kieszeni Klejnot i na łańcuchu podniosłem go do oka.
Wewnątrz był czerwony, oczywiście, głęboką, wiśniową czerwienią, przydy-
mioną i pełną lśnień. Miałem wrażenie, że po drodze przez Wzorzec nabrał moc-
niejszego blasku. Przyglądałem się uważnie, myśląc o instrukcjach i porównując
je z tym, co już wiedziałem.
Kiedy ktoś przejdzie Wzorzec i dotrze do tego miejsca, może go wykorzystać
i przenieść się w dowolny punkt, jaki zdoła sobie wyobrazić. Wymaga to jedynie
chęci i aktu woli. Muszę przyznać, że przez moment czułem lęk. Jeśli oczekiwa-
ny efekt wystąpi tak, jak zwykle, mogę sam się wpakować w dość niecodzienną
pułapkę.
Ale Erykowi się udało. Nie został uwięziony w sercu kryształu, gdzieś daleko
w Cieniu. Dworkin, który pisał te instrukcje, był wielkim człowiekiem. Ufałem
mu. Uspokajając myśli, uważniej wpatrzyłem się we wnętrze kamienia.
Było tam zniekształcone odbicie Wzorca, otoczone migającymi punktami
światła, maleńkie płomyki i rozbłyski, przedziwne krzywe i ścieżki. Podjąłem
decyzję, zogniskowałem wolę. . .
Spowolniona czerwień. . . jakbym zanurzał się w oceanie cieczy o wysokiej
lepkości. Z początku bardzo powoli. Unosiłem się w coraz gęściejszym mroku,
a wszystkie cudowne światła lśniły daleko, bardzo daleko przede mną. Pozor-
na prędkość rosła. Płatki światła, migotliwe i odległe. Chyba odrobinę szybciej
 brakowało punktu odniesienia. Byłem pyłkiem jazni o nieokreślonym wymia-
rze, świadomym ruchu, świadomym konfiguracji, ku której zmierza, teraz niemal
prędko. Czerwień prawie zniknęła, podobnie jak wrażenie istnienia ośrodka.
Zniknął opór. Pędziłem. Zdawało mi się, że wszystko to trwa tylko moment 
32
moment, który jeszcze nie minął. Wydawało się niezwykłe, pozaczasowe. Moja
prędkość w stosunku do tego, co uznawałem teraz za cel, była ogromna. Nie-
wielki, splątany labirynt rósł, rozszerzał się w coś podobnego do trójwymiarowej
wersji samego Wzorca. Nakrapiany barwnymi światłami rósł przede mną, przypo-
minając niezwykłą galaktykę, pogrążoną w wiecznej nocy, otoczoną bladą aureolą
pyłu, z ramionami tysięcy migocących punktów. Galaktyka rosła lub ja malałem
i zbliżała się lub to ja się zbliżałem, aż byliśmy blisko, razem; wypełniała całą
przestrzeń, od góry do dołu, od prawej do lewej, a moja szybkość zdawała się
stale rosnąć. Pochwycił mnie i oszołomił jej blask. Dostrzegłem smugę światła
i wiedziałem, że to jest początek.
Znalazłem się zbyt blisko, zagubiony, by dostrzegać jeszcze ogólny układ, ale
sploty migotanie, sprzężenie wszystkiego, co widziałem dookoła, budziło wątpli-
wość, czy trzy wymiary to dość, by wyjaśnić oszałamiającą zmysły złożoność,
jaką miałem przed sobą. Od galaktycznej analogii umysł przeskoczył na prze-
ciwny biegun, sugerując nieskończenie wymiarową przestrzeń Hilberta cząstek
subatomowych. Było to jednak desperackie porównanie. Szczerze i zwyczajnie,
nic z tego nie rozumiałem. Miałem tylko coraz silniejsze wrażenie  wywołane
przez Wzorzec czy może instynktowne  że muszę przejść przez ten labirynt, by
wkroczyć na nowy poziom mocy, jakiego pragnąłem.
Nie myliłem się. Wessało mnie do wewnątrz, a moja pozorna szybkość nie
zmniejszyła się wcale. Przelatywałem i wirowałem po ognistych drogach, przebi-
jając niematerialne chmury lśnienia i blasku. Nie istniały tu obszary zwiększone-
go oporu jak we Wzorcu, a początkowy impet wystarczał, by przenieść mnie do
centrum. Szaleńcza podróż wirem po Mlecznej Drodze? Tonący wciągnięty mię- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •