[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Niemożliwe!
- Pas du tout! Czy nie widziałeś wodewili, w których znane osobistości naśladowano
z niezwykłą wręcz precyzją? Nie ma nic łatwiejszego niż odgrywanie ról postaci publicznych.
Premier Anglii jest dużo łatwiejszą do dublowania rolą niż, powiedzmy, John Smith z
Clapham. A co do dublera O'Murphy'ego, to do czasu wyjazdu premiera nikt nie zwracał na
niego większej uwagi, a potem ten się ulotnił. Pojechał prosto z Charing Cross na miejsce
spotkań swoich kolegów, Wszedł jako O'Murphy, a wyszedł jako ktoś zupełnie inny.
O'Murphy zniknął, pozostawiając za sobą dogodny dla nich, podejrzany ślad.
- Ale przecież każdy widział człowieka, który podawał się za premiera!
- Nie widział go nikt z tych, którzy znają go blisko czy choćby osobiście. A
wszystkim innym uniemożliwił z nim kontakt Daniels, na ile to tylko było możliwe. Poza tym
miał zabandażowaną twarz, a każde nietypowe dla niego zachowanie można było
wytłumaczyć szokiem, jakiego doznał po próbie zamachu na jego życie. Pan MacAdam ma
słabe struny głosowe i zawsze unika rozmów przed wygłoszeniem przemówienia. Dlatego aż
do Francji tak łatwo można było utrzymać to oszustwo w tajemnicy. Tam byłoby to
niemożliwe, więc premier znika. Policja tego kraju w pośpiechu przeprawia się przez kanał i
nikt nie zadaje sobie tyle trudu, aby rozpatrzyć szczegóły pierwszego napadu. Aby
podtrzymać iluzję, że porwanie miało miejsce we Francji, Daniels zostaje zakneblowany i
uśpiony chloroformem.
- A co się dzieje z człowiekiem, który odgrywał rolę premiera?
- Przestaje się kamuflować. On i fałszywy szofer mogą zostać aresztowani jako
podejrzani, ale nikomu nie przyjdzie na myśl, jaka była ich prawdziwa rola w tym dramacie,
więc w końcu z braku dowodów zostaną zwolnieni.
- A prawdziwy premier?
- On i O'Murphy zostali zawiezieni prosto do domu pani Everard w Hampstead, tak
zwanej ciotki Danielsa. W rzeczywistości to Frau Bertha Ebenthal, której już od jakiegoś
czasu poszukuje policja. Tym samym zrobiłem im cenny prezent, nie mówiąc już o Danielsie!
Ach, plan był sprytny, ale nie wzięli pod uwagę inteligencji Herkulesa Poirot!
Sądzę, że można wybaczyć memu przyjacielowi tę chwilę próżności.
- Kiedy wpadłeś na właściwy trop?
- Kiedy zabrałem się do pracy we właściwy sposób - od samego sedna! Nie mogłem
dopasować tej sprawy z postrzeleniem, ale gdy dostrzegłem, iż ostatecznym jej rezultatem
było to, że premier pojechał do Francji z zabandażowaną twarzą, zacząłem w końcu
pojmować. A gdy odwiedziłem wszystkie wiejskie szpitale pomiędzy Windsorem i
Londynem i stwierdziłem, że nikomu o podanym przeze mnie rysopisie nie opatrywano
tamtego ranka rany, byłem pewien! Mimo wszystko było to dziecinnie proste dla umysłu
takiego jak mój!
Następnego ranka Poirot pokazał mi telegram, który właśnie otrzymał. Nie podano
adresu nadawcy, nie było też podpisu. Brzmiał następująco:
W samą porę.
Tego samego dnia wieczorne gazety opublikowały sprawozdanie z konferencji
aliantów. Kładły w nim szczególny nacisk na wspaniałą owację, jaką otrzymał pan David
MacAdam, którego porywające przemówienie wywarło głębokie i niezatarte wrażenie.
Zniknięcie pana Davenheima
Poirot i ja spodziewaliśmy się przybycia naszego starego przyjaciela, inspektora Jappa
ze Scotland Yardu, na herbatę. Siedzieliśmy przy małym stoliku do podwieczorku, czekając,
aż się zjawi. Poirot właśnie skończył poprawiać filiżanki i spodeczki, które nasza gospodyni
miała zwyczaj raczej rzucać niż ustawiać na stole. Chuchał też intensywnie na metalowy
dzbanek do herbaty, który następnie wypolerował jedwabną chusteczką. Woda w czajniku
akurat się gotowała, a w małym emaliowanym rondlu obok była przygotowana gęsta, słodka
czekolada, która bardziej odpowiadała podniebieniu Poirota niż to, co zwykł określać  wasza
angielska trucizna .
Na dole dało się słyszeć stanowcze stukanie do drzwi i kilka minut pózniej
energicznym krokiem wszedł do pokoju Japp.
- Mam nadzieję, że się nie spózniłem - oświadczył na powitanie. - Mówiąc szczerze,
zagadałem się z Millerem, człowiekiem, który prowadzi sprawę Davenheima.
Nadstawiłem uszu. Od trzech dni gazety nie przestawały pisać o dziwnym zniknięciu
pana Davenheima, starszego rangą wspólnika spółki Davenheim i Salmon, znanych
bankierów i finansistów. W ubiegłą sobotę wyszedł z domu i już go więcej nie widziano.
Spodziewałem się, że Japp wyjawi nam jakieś interesujące szczegóły.
- Wydawać by się mogło - wtrąciłem - że w dzisiejszych czasach  zniknięcie jest
rzeczą prawie niemożliwą.
Poirot przesunął o ósmą cala talerz z kanapkami, po czym odparł stanowczo:
- Czy mógłbyś, przyjacielu, to uściślić? Co masz właściwie na myśli, mówiąc
 zniknięcie ? O jakim rodzaju zniknięcia mówisz?
- Czyżby więc były one klasyfikowane i nazywane w zależności od rodzaju? -
zauważyłem ze śmiechem.
Japp uśmiechnął się również. Poirot, w odpowiedzi, zmarszczył brwi.
- Ależ oczywiście, że tak! Dzielą się na trzy kategorie. Pierwsza, najczęściej
spotykana, celowe zniknięcie. Druga to tak często dziś nadużywany przypadek  utraty
pamięci - rzadki, choć czasem prawdziwy. Trzecia, morderstwo i w rezultacie mniej lub
bardziej udane pozbycie się ciała. Czy twoim zdaniem wszystkie trzy są w dzisiejszych
czasach niemożliwe?
- Prawie niemożliwe, tak mi się przynajmniej wydaje. Można stracić pamięć, ale z
całą pewnością zostanie się przez kogoś rozpoznanym, szczególnie gdy przypadek dotyczy
tak znanego człowieka jak Davenheim. Z kolei  ciała nie rozpływają się w powietrzu.
Wcześniej czy pózniej znajduje się je, ukryte w odludnych miejscach bądz kufrach.
Morderstwo zawsze wyjdzie na jaw. Podobnie ma się sprawa ze zbiegłym urzędnikiem czy
człowiekiem niewywiązującym się z podjętych zobowiązań, w których zatrzymywaniu w
dzisiejszych czasach tak ważną rolę odgrywa telegraf. Bywają zawracani z granicy; porty i
dworce kolejowe są obserwowane; a co do możliwości ukrycia się w kraju, to ich rysy twarzy
i wygląd zewnętrzny będą dobrze znane każdemu, kto czyta codzienną prasę. Wszystko
sprzysięgnie się przeciwko nim.
- Mon ami - odparł Poirot - popełniasz pewien błąd. Nie bierzesz pod uwagę faktu, że
człowiek, który zdecydował się pozbyć innego człowieka - bądz siebie w znaczeniu
metaforycznym - może posiadać ową rzadką umiejętność, jaką jest metodyczne działanie.
Wykonując swoje dzieło, może posłużyć się inteligencją, talentem i drobiazgowym
zaplanowaniem szczegółów, a w takim razie nie pojmuję, dlaczego nie miałoby mu się
powieść pokrzyżowanie planów policji.
- Ale nie panu, jak sądzę? - stwierdził dobrodusznie Japp, mrugając w moją stronę. -
Pana nie wyprowadziłby w pole, monsieur Poirot.
Poirot próbował, zresztą bez większych rezultatów, przybrać skromną minę.
- Mnie również! Dlaczego nie? To prawda, że podchodzę do takich zagadnień
metodycznie, z matematyczną precyzją, co wydaje się, niestety, raczej obce nowej generacji
detektywów!
Japp uśmiechnął się jeszcze szerzej,
- No, nie wiem - odparł. - Miller, człowiek, który pracuje nad tą sprawą, to bystry
facet. Może być pan pewien, że nie przeoczy śladu stopy, popiołu z cygara, a nawet
okruszyny. Jego oczy widzą wszystko.
- Tak jak, mon ami - odparł Poirot - oczy wróbla w Londynie. Nie prosiłbym jednak
tego małego szarego ptaszka o rozwikłanie sprawy pana Davenheima.
- Ależ, monsieur, nie zamierza pan chyba zaprzeczać znaczeniu takich szczegółów
jako dowodów w sprawie?
- W żadnym wypadku. Na swój sposób są bardzo potrzebne. Niebezpieczeństwo tkwi
w tym, że można im przypisać zbyt dużą wartość. Większość szczegółów jest dla sprawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •