[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ulicach... - zaczęłam naprowadzać rozmowę na inny tor. Monika dotknęła mojej nogi
czubkiem buta, wiedziała w czym rzecz.
Przynęta chwyciła.
- Oj, nawet nie wie pani, jak się myli! Będzie z tydzień, jak w Ząbkowicach
zamordowali takiego jednego handlarza!
Kobieta z powrotem usiadła przy stole, kiwnęła palcem, a my przybliżyłyśmy się do
niej.
- Rzekomo dobry człowiek to był - szeptała. Miałam wrażenie, że zaraz odkryje
przed nami tajemnicę poliszynela. Słuchałyśmy więc cierpliwie.
- Sąsiadka moja, co to jej syn po ślubie do żony się przeprowadził i na jednej ulicy
mieszkał z umarlakiem, po przyjacielsku zdradziła mi że ten handlarz to jakieś brudne
interesy robił.
Udawałyśmy coraz większe zdziwienie.
- Co też pani powie? - z dezaprobatą kiwała głową Monika.
- Kto by się spodziewał - dodałam.
Gospodyni wyprostowała się. Zdjęła z suszarki do naczyń talerz i wycierała go
okrężnymi ruchami.
- Przewidzieć kłopoty to akurat można było. Ten syn od mojej sąsiadki. Arek mu na
imię, ale po prawdzie to Artur, nie Arkadiusz, chociaż tak go tu nazywają... Tak, na
czym to ja... A, już wiem. Ten zabity to pieniędzy miał podobno tyle, że się w głowie
człowiekowi nie mieści. No i nawet jak się Arkowi, znaczy Arturowi, urodziło drugie
dziecko, chłopiec, bo pierwszą to dziewuchę mieli, ten handlarz kupił małemu
pluszowego słonia. Ze trzy razy większego od dziecka!
- A ten handlarz dobrym był człowiekiem czy niedobrym? - zapytałam.
- Swoje za skórą miał, ale nad biednym się pochylił, rękę podał.
W tym momencie do domu wszedł gospodarz. Miał na sobie roboczy kombinezon i
gumowce. Pachniało od niego świeżo siekaną zieleniną, prawdopodobnie
przygotowywał pokrzywy dla małych kaczek. %7łona podała mu herbatę. Mężczyzna
uśmiechnął się do nas.
- Smacznego życzę! - powiedział.
Krzątając się po kuchni, gospodyni dała nam jeszcze coś do zrozumienia:
- A z córki tego handlarza to dopiero jest ziółko! Artystka, w Paryżu się kształciła!
- Ee, tam! - machnął ręką jej mąż. - Niech panie nie biorą tego na serio. Nasłucha się
plot u sąsiadek i rozpowiada potem letnikom!
Dobiegała dwudziesta druga. Pożegnałyśmy się z gospodarzami. Monika na
poczekaniu wymyśliła jakąś wymówkę po to, by właściciele domostwa nie martwili
się, że znikniemy na noc.
69
- Ach, ta młodość! - westchnęła kobieta, gdy wychodziłyśmy za drzwi. - Swoimi
rządzi się prawami.
Ulica, przy której mieszkała Alicja Zimoch zataczała pętlę w ten sposób, że wyjazd i
wjazd biegły tuż obok siebie. Ustawiłyśmy samochód za parkowym żywopłotem,
pozostając niewidoczne dla mieszkańców osiedla.
Było to korzystniejsze rozwiązanie, choć nie miałyśmy bezpośredniego widoku na
dom córki antykwariusza. Jednak parkując tutaj nie wzbudzałyśmy podejrzeń. Miejsce
to miało również tę zaletę, że nikt nie mógł przecisnąć się do Alicji ani wyjechać od
niej niezauważony przez nas.
Monika postanowiła, że pierwsza podejmie dyżur, ale zamiast czuwać w
samochodzie, zakradła się w pobliże obserwowanej posesji, by sprawdzić, czy Alicja
nadal przebywa w domu.
Tymczasem rozłożyłam oparcie siedzenia i przykrywszy się kurtką, usiłowałam
zasnąć. Z radia sączyła się wolna piosenka, jedna z tych, które należą do kultowych
ballad polskiego rocka. Na chwilę włączyłam silnik i minimalnie opuściłam boczną
szybę. Nagrzana w dzień karoseria oddawała ciepło i w aucie było nieprzyjemnie
duszno. Większa ilość tlenu i szum drzew dopełniły swego - jawa przegrała ze snem.
Skradałam się wąskim przesmykiem pomiędzy dwiema gotyckimi świątyniami.
Zaułek był ciemny i zdawało mi się, że nie jestem w nim sama. Bałam się. Szłam coraz
szybciej, po chwili prawie zaczęłam biec, ale nie było to łatwe, ponieważ mury coraz
bardziej zamykały mnie w uścisku.
Wtem za moimi plecami rozległ się odgłos trzepotu ptasich skrzydeł.
Odruchowo ukucnęłam i skuliłam się. Ponad moją głową przeleciało wstrętne
ptaszysko, wielkie jak orzeł i czarne jak kruk. Zciskało w szponach złoty medalion.
- Nie! - krzyknęłam.
Skoczyłam przed siebie, ale pierzasty potwór odleciał za budynki i zniknął mi z pola
widzenia. Poczułam wilgoć, moje włosy zmieniły się w płynące wodą strąki, ubranie
przylepiło mi się do ciała. Mury poczęły pokrywać się mchem.
Najpierw cienką warstwą, która grubiała i rozpulchniała się.
- Zośka, otwórz wreszcie! - usłyszałam i zbudziłam się z koszmaru.
Jeszcze nie do końca przytomna, wzdrygnęłam się widząc za oknem postać z
posklejanymi od deszczu włosami i policzkami zalanymi spływającym tuszem do rzęs.
- Monika - powiedziałam, otwierając drzwi. Musiało upłynąć kilka minut, nim
odetchnęłam. Potem dłuższy czas czułam się nieswojo. Sen był tak realny, a mimo to
nie był prawdą. Męczyło mnie jednak wspomnienie medalu porwanego przez
ptaszysko. Czyżby sen miał jakoś odzwierciedlać rzeczywistość? Może to sygnał, że
prawdziwy medal znajduje się gdzieś blisko nas, ale jest w niebezpieczeństwie?  Nie,
nie będę balansować na krawędzi zjawisk paranormalnych - postanowiłam w myślach.
Podałam Monice nawilżane chusteczki do demakijażu i w milczeniu przyglądałam
się, jak ściera z twarzy plamy od maskary.
- Nie zapytasz, co zobaczyłam pod domem Alicji?
- A zobaczyłaś coś ciekawego?
- Właśnie chodzi o to, że nie zobaczyłam niczego. Alicja, zaraz po tym jak
podkradłam się pod płot jej domu, zgasiła światło i wydaje mi się, że poszła spać. Nie
widziałam żadnego światła, włącznie z odblaskiem telewizora.
70
- Nie rozumiem, dlaczego robisz z tego aferę.
- A ty uważasz, że to normalne, żeby młoda kobieta kładła się spać tak wcześnie?
- Pamiętaj, że Alicja jest w żałobie i nawet, gdyby chciała, nie wypada jej
wykorzystywać tego, że ma  wolną chatę .
Monika wtuliła się w oparcie fotela.
- Niech ci będzie! Idę spać, teraz ty czuwaj - powiedziała. - I proszę, na przyszły raz
bądz łaskawa szybciej reagować na walenie do drzwi. Przemokłam do suchej nitki.
Podwyższyłam temperaturę ogrzewania, żeby Monika nie przeziębiła się i czekałam.
Strugi deszczu sunęły po przedniej szybie, zbierały się w kroplach na masce, by
wreszcie spaść na ziemię. Odprężające odgłosy ulewy zmuszały mnie do większego
skupienia. Nie mogłam pozwolić sobie na ponowne zaśnięcie.
Usiłowałam wlepiać wzrok w miejsce, gdzie wychodziła ulica, przy której stał dom
Alicji, lecz miałam problemy z utrzymaniem czujności.
Po pierwsze, o tej godzinie krajobraz był bardzo monotonny, myślę, że gdyby na
ulicy był większy ruch, łatwiej byłoby mi ją obserwować. Po drugie, spadające z nieba
strugi wody także nie ułatwiały sprawy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •