[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S
R
jęczą z zadowolenia. I tak skończysz, słodziutka, jak dalej będziesz się tu kręcić... skończysz
pode mną.
Wzrok Dani stwardniał.
- Wygląda mi na to, że masz poważny problem, chłopcze.
- Uhu. - Oderwał od niej wzrok i przeniósł go na zbliżających się ludzi. Potem znowu
na nią spojrzał. - To ty masz problem, mała. Bo wiesz, czego jeszcze nie lubię? Działaczy
związkowych. Podżegaczy. Nie mają tu u nas życia.
Mijała ich właśnie kolejna grupa pracowników fabryki. Dani podeszła do nich i za-
częła rozdawać ulotki. Scott nie przeszkadzał jej wiedząc, że kiedy intruzi przejdą, i tak do
niego wróci, bo nie ma wyboru.
Kiedy ostatni z pracowników zniknął za bramą, Scott wyjął z kieszeni wykałaczkę i
zaczął ją żuć z namysłem. Do rozpoczęcia zmiany pozostało niewiele czasu i musiał się
streszczać.
- Pamiętam, jak w sześćdziesiątym dziewiątym przydybałem jednego związkowca -
mruknął. To wspomnienie nadało jego metalicznym oczom wyraz sadystycznego zadowole-
nia. - Taki mały facio, coś jak ty. Nosił przy pasku taki fajny, gruby łańcuch. Myślał, że
wygląda z nim na twardziela. - Utkwił w niej wzrok z przyprawiającą o dreszcz pewnością
siebie. - Kiedy z nim skończyliśmy, trzeba było chirurga, żeby uwolnić go od tego łańcucha.
- Od bramy doszedł ich gwar opuszczającej zakład drugiej zmiany. - Jeszcze się zobaczymy,
mała - rzucił Scott na odchodnym.
Dani była bardziej wstrząśnięta, niż to przed sobą przyznawała. Przywykła już do po-
dobnych incydentów, lecz nie oznaczało to wcale, że łatwo przechodziła nad nimi do po-
rządku dziennego. W takich chwilach żałowała, że nie wzięła się za jakieś inne zajęcie.
Nie zdążyła jeszcze ochłonąć po pierwszej zaczepce, kiedy stała się ofiarą następnej.
Nie znaczy to, że inni mężczyzni, a nawet kilka kobiet, oszczędzali jej wrogich spojrzeń al-
bo niewybrednych uwag, ale tylko jeden - ten sam młodzian, który zaczepił ją pierwszego
wieczoru - postanowił pójść na całość.
Tak jak za pierwszym razem, oderwał się od hałaśliwej grupki koleżków i podszedł
do niej rozkołysanym krokiem z miną złośliwego chłopczyka, który odkrył właśnie, że naj-
lepszym sposobem na zabicie nudy jest wyrywanie muchom skrzydełek albo kręcenie
młynka nad głową kotem trzymanym za ogon.
S
R
- Proszę, proszę - uśmiechnął się - ładnie dziś wyglądasz, mała. Wyznam szczerze, że
im dłużej na ciebie patrzę, tym bardziej mi się podobasz.
Z dwojga złego wolała już taktykę tego szczeniaka. Aatwiej było ją zignorować. Ale
nerwy miała jeszcze rozdygotane po rozmowie ze Scottem i z wysiłkiem zapanowała nad
sobą, kiedy chłopak, mierząc ją pożądliwym wzrokiem, przysunął się bliżej i otarł pro-
wokacyjnie biodrem o jej biodro. Od grupki chłopców za jego plecami dobiegł zachęcający
rechot. Dani nie drgnęła ani nie spuściła z niego wzroku.
Kiedy indziej rozegrałaby to lepiej. Kiedy indziej jej cięty język poszatkowałby go na
strzępy i rozbroiłaby go całkowicie nie kiwnąwszy nawet palcem. Być może spotkanie ze
Scottem wyprowadziło ją z równowagi bardziej, niż sądziła, być może utkwiły jej w pod-
świadomości powtarzane przez Nicka ostrzeżenia o niebezpieczeństwie. Tak czy owak, wy-
leciały jej z głowy wszystkie dosadne odzywki, jakie znała. Nie bała się chłopaka - w każ-
dym razie nie tak jak Scotta - ale dłużej niż zwykle mobilizowała siły.
Oczywiście w innych okolicznościach chłopak, który zdążył zaledwie unieść rękę, le-
żałby plackiem na ziemi zachodząc w głowę, co się stało. Dani trenowała sztukę samoobro-
ny i nie obawiała się jej stosować. Ale w myśl zasad związkowych wolno się było uciekać
do niej tylko w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia, a z własnego doświadczenia
wiedziała, że jeden agresywny ruch może doprowadzić do katastrofy. W tej sytuacji miała
praktycznie związane ręce. Mogła bronić się słowami, ale nie fizycznie. Nie wolno jej było
prowokować fizycznej napaści. Złamanie tej zasady mogło się dla niej skończyć w naj-
lepszym przypadku odwołaniem z misji, a w najgorszym sprawą sądową.
W taksujących ją oczach chłopca pojawił się lubieżny błysk.
- Prawdę mówiąc, to wyglądasz tak rajcownie, że samo patrzenie nie wystarczy. -
Wsunął jej rękę między nogi. - Rozumiesz, o co mi chodzi, mała?
Dani poczuła, że wpada w szał. Nie zareagowała tylko dzięki długoletniemu do-
świadczeniu i świadomości wagi tej misji. Patrzyła mu w oczy chłodnym, pogardliwym
wzrokiem. Trwało to nie dłużej niż parę sekund i chłopak, albo spłoszony czyimiś krokami,
albo dochodząc do wniosku, że lepiej nie przeciągać struny, odszedł. Dołączył do kolegów i
mrugnąwszy jeszcze do niej przez ramię, ruszył wraz z nimi przez parking.
Ledwie zdążyła wciągnąć w płuca dwa łapczywe hausty powietrza, kiedy ktoś chwy-
cił ją obcesowo za ramię i odwrócił do siebie. Wpatrywała się w nią para czarnych oczu.
S
R
- W porządku, panno Miller. - Głos Nicka był złowieszczo spokojny. - Pani licencja
na prowadzenie handlu obnośnego została właśnie zawieszona.
To była kropla, która przepełniła czarę. Chciała wyszarpnąć ramię z jego uścisku, ale
zdziałała tylko tyle, że boleśnie je sobie nadwerężyła. Nie poluzowując żelaznego uścisku,
Nick popchnął ją w kierunku parkingu.
- Do domu, moja pani - warknął rozkazująco.
Wściekłość w jego głosie podziałała na nią niczym smagnięcie stalową linką.
Nie zwracając uwagi na fakt, że może przypłacić ten ruch wywichnięciem ramienia,
Dani odwróciła się i spojrzała mu w twarz. Zaświtała jej w głowie histeryczna myśl: dwa
razy otarła się dzisiaj wieczorem o przemoc, tyle obelg i docinków zniosła przez ostatnie pół
godziny, a tym, który rzeczywiście zadawał jej fizyczny ból był, o ironio, Nick. I patrzył na
nią teraz tak, jakby chciał ją zabić.
Jej oczy wyrażały nie mniejszą grozbę. Pociemniałe i roziskrzone tłumionymi uczu-
ciami, zbyt silnymi, by dać im upust, połyskiwały w mroku niczym trąbki przed bitwą. Tego
było już za wiele.
- Puść mnie, Cavenaugh, i idz do diabła - wycedziła przez zaciśnięte zęby - bo przy-
sięgam, że spędzisz resztę nocy na lekturze napisów ze ściany aresztu. I lepiej módl się do
Boga, żebym po powrocie do domu nie znalazła na sobie żadnego siniaka, bo jeśli znajdę, to
dopilnuję już, żeby wpisano ci w akta odpowiednią notatkę, która będzie się za tobą wlokła
do końca życia.
To nie był blef. Nie było niczego udawanego w grozbie czającej się w jej oczach ani
we wściekłości bijącej z głosu i Nick zapewne wiedział tak samo dobrze, jak ona, że w jej
sytuacji najpewniejszą ochronę zapewnia litera prawa. Korzystała z niej już wielokrotnie i
nie zawahałaby się skorzystać i teraz. Trudno powiedzieć, czy to świadomość tego faktu,
czy spózniona refleksja, że naprawdę sprawia jej ból, kazała mu poluznić uścisk, dość, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]