[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Grubas, już bez płaszcza, wynurzył się z wody i zaczął się wspinać na rufę. Zniknął
w niszy pod wysuniętym pokładem, nim Tommy zdążył do niego strzelić.
Pies ruszył w stronę zamkniętego włazu, który znajdował się tuż obok ławy do
opalania.
Tommy odłożył pistolet i przyłączył się do labradora. Zciskając w dłoni strzelbę
otworzył właz.
U podnóża schodów z włókna szklanego widać było słabe światło, co dowodziło, że
Samarytanin już zmierza na górę. Błysnął swoimi gadzimi oczami i krzyknął na
Tommy ego.
Zciskając broń w obu dłoniach, Tommy wpakował w bestię cały magazynek.
Chwyciła się mocno poręczy, ale dwa ostatnie strzały oderwały ją od niej i rzuciły w
dół schodów. Istota sturlała się z powrotem na dolny pokład i zniknęła z pola
widzenia.
Nieposkromiona bestia była pewnie ogłuszona, tak jak wcześniej. Nie na długo
jednakże. Na schodach nie widać było nawet śladów krwi. Zdawało się, że stwór
wchłonął ołów pocisków, nie odnosząc trwałych ran.
Tommy odrzucił strzelbą i wyciągnął pistolet. Trzynaście naboi. Może wystarczy, by
ponownie zrzucić tego potwora ze schodów, ale wiedział, że zabraknie mu czasu, by
naładować magazynek.
U jego boku pojawiła się Del, która sprawiała wrażenie bardziej ponurej i
zmartwionej niż kiedykolwiek.
Daj mi broń powiedziała przynaglająco.
Kto kieruje łodzią?
Zablokowałam ster. Daj mi broń i zejdz tymi schodami po prawej na
pokład dziobowy.
Co zamierzasz zrobić? dopytywał się, nie chcąc jej zostawiać, nawet
uzbrojonej w pistolet.
Rozniecę ogień odparła.
Co?
Sam mówiłeś, że ogień odwraca jej uwagę.
Przypomniał sobie oczarowanego ogniem stworka przy płonącej corvetcie,
głuchego na wszelkie doznania z wyjątkiem tańczących płomieni.
Jak zamierzasz rozniecić ogień?
Zaufaj mi.
Ale&
Poniżej ukazał się odrodzony Samarytanin, który wydał przerazliwy krzyk i zaczął
wspinać się po schodach.
Daj mi tę cholerną broń! warknęła, po czym dosłownie wyrwała ją
Tommy emu.
Pistolet podskakiwał jej w dłoni, kiedy strzelała raz, dwa, trzy razy, cztery razy a
huk powracał do nich echem, niczym artyleryjska kanonada.
Wrzeszcząc, plując, sycząc, bestia runęła z powrotem na dolny pokład rufy.
Uciekaj, do diabła, uciekaj! krzyczała do Tommy ego Del.
Ruszył niepewnym krokiem po pokładzie w stronę schodów przy prawej burcie,
obok przybudówki ze sterem.
Za jego plecami znów rozległ się huk broni palnej. Tym razem bestia ruszyła do
ataku szybciej niż przedtem.
Trzymając się relingu zszedł po odsłoniętych schodach, tych samych, którymi
wcześniej wspiął się na górny pokład. Na dole znajdowało się wąskie, chronione
balustradą przejście na dziób, ale nie na rufę, więc Samarytanin miałby poważne
trudności, by dotrzeć do Tommy ego chyba że wdarłby się na niższy pokład,
przeszedł przez kabiny na dole i wydostał się przez okno.
Od strony rufy i z góry dobiegł odgłos strzałów, który niósł się po ciemnej wodzie.
Zdawało się, że Newport wypowiedziało wojnę sąsiedniej Corona Del Mar.
Tommy dotarł na pokład dziobowy, gdzie zaledwie przed kilkoma minutami stawił
czoło Samarytaninowi, gdy ten po raz pierwszy próbował wedrzeć się na łódz.
W ciemności majaczyły zarysy Balboa Island.
Niech to szlag powiedział Tommy, przerażony tym, co ma się stać.
Zbliżali się do brzegu ze znaczną prędkością, po linii tak prostej i pewnej jak
promień lasera. Przy zablokowanym kole sterowym i otwartej przepustnicy gazu
wjechaliby między dwa duże prywatne doki i uderzyli w falochron otaczający wyspę.
Odwrócił się, zamierzając wrócić do steru i zmusić Del do zmiany kursu, ale stanął
jak wryty, kiedy zobaczył, że jacht od strony rufy stoi w ogniu. W niebo biły
pomarańczowe i niebieskie płomienie. Deszcz, w którym odbijał się blask ognia,
wyglądał jak ogniste, strugi lecące z niebiańskiego tygla.
Scootie przybiegł przejściem po prawej stronie i wkroczył na pokład dziobowy.
Tuż za labradorem podążała Del.
Ta bestia jest na dole, przy schodach i pali się w ekstazie, tak jak mówiłeś.
Przerażająca jak diabli.
Jak ci się udało podpalić ją tak szybko? dopytywał się Tommy, starając się
przekrzyczeć grzmot deszczu i silników.
Olej napędowy wyjaśniła również podniesionym głosem.
Skąd go wzięłaś?
Jest tego na pokładzie sześćset galonów.
Ale nie pod ręką, tylko w zbiornikach.
Już nie.
Poza tym olej napędowy nie pali się tak gwałtownie.
No to użyłam benzyny.
Hę?
Napalmu.
Znów mnie okłamujesz! wściekał się.
Sam do tego doprowadzasz.
Nie znoszę tych bzdur!
Usiądz na pokładzie nakazała mu.
To wariactwo!
Usiądz i chwyć się relingu.
Jesteś stukniętą czarownicą.
Wedle życzenia. Trzymaj się mocno, bo za chwilę się rozbijemy, a nie
chcesz przecież wypaść za burtę.
Tommy spojrzał w stronę wyspy, której granicę wyznaczały wyraznie latarnie
biegnące wzdłuż falochronu i ciemne kształty domów. Dobry Boże!
Jak tylko osiądziemy na lądzie powiedziała wstaniesz, zejdziesz
z łodzi i ruszysz za mną.
Przeszła na prawą stronę dziobu, usiadła z szeroko rozstawionymi nogami i
zacisnęła dłoń na relingu. Gdy Scootie usadowił się jej na kolanach, objęła go drugą
ręką.
Idąc za jej przykładem, Tommy usiadł na pokładzie, twarzą do dziobu. Nie musiał
obejmować psa, trzymał się więc balustrady obiema dłońmi.
Zmigła i szybka łódz pędziła przez deszczową ciemność ku swemu przeznaczeniu.
Jeśli Del podpaliła zbiorniki z paliwem, to przecież silniki nie powinny pracować.
Nie myśl, tylko trzymaj się mocno, powiedział sobie.
Może ogień pochodził z tego samego miejsca, co podniecone ptaki. To znaczy
skąd?
Trzymaj się.
Czekał, kiedy łódz eksploduje mu pod stopami.
Spodziewał się, że płonący Samarytanin otrząśnie się z zauroczenia ogniem i
skoczy na niego.
Zamknął oczy.
Trzymaj się.
Gdyby pojechał do swojej matki na com tay cam i smażone warzywa z sosem nuoc
mam, to nie byłoby go w domu, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi, i może nigdy nie
znalazłby złowrogiej lalki. Leżałby sobie teraz w łóżku, śpiąc smacznie i śniąc o
Szczęśliwej Ziemi na szczycie bajkowej góry Phi Lai, gdzie wszyscy byli nieśmiertelni,
piękni i szczęśliwi przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, żyli ze sobą w idealnej
harmonii, nigdy nie powiedzieli sobie złego słowa i nie cierpieli na kryzys tożsamości.
Ale nieeee, to mu nie wystarczało. Nieeee, musiał obrazić swoją matkę i podkreślić
swoją niezależność, i pójść do restauracji na cheeseburgery, cheeseburgery i frytki,
cheeseburgery, frytki i cebulę z czekoladowym shake em na dodatek. Wielki gość z
telefonem komórkowym i nową corvettą, zaintrygowany blond kelnerką, flirtujący z
nią, podczas gdy świat pełen był pięknych, inteligentnych i czarujących Wietnamek
najprawdopodobniej najmilszych kobiet na świecie które nigdy nie nazywały
człowieka mój tofu i nigdy nie zapalały samochodu przez zwarcie. Te cudowne
dziewczyny nie opowiadały, że zostały kiedyś porwane przez kosmitów, nie groziły,
że rozwalą człowiekowi głowę, gdy chciało się obejrzeć ich obrazy, nie kradły
jachtów i nie podpalały ich, nigdy nie mówiły zagadkowo, że rzeczywistość to jest
to, co uważasz za rzeczywistość , nie miały żadnej wprawy w rzucaniu nożem, nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]