[ Pobierz całość w formacie PDF ]
południa, ale wystarczy powołać się na mnie, a was wpuści. Wszystko ustalone?
Wszyscy trzej, Marek, Gajusz i Tubruk, popatrzyli po sobie, oszołomieni tempem wydarzeń.
Co najmniej dwaj byli podekscytowani. Ruszyli za Mariuszem, a on na podwórze, gdzie
cierpliwie czekali jego ludzie.
Kabera dołączył do reszty w ostatniej chwili. Oczy miał świdrujące jak zawsze, lecz policzki i
broda bielały świeżą szczeciną; kiedy Marek wyszczerzył się do niego, spojrzał spode łba.
Stali tuż za grupą mężczyzn i Gajusz rozejrzał się po żołnierzach. Brązo-woskórzy i
ciemnowłosi co do jednego, nosili prostokątne mosiężne tarcze, przywiązane rzemieniem do
lewego ramienia. Na licu każdej tarczy widniał znak bojowy Mariusza - trzy skrzyżowane
strzały. W tym momencie Gajusz zrozumiał słowa wuja. To byli rzymscy żołnierze i walczyli
w obronie Rzymu, lecz dochowywali wierności człowiekowi, którego znak zdobił ich tarcze.
Wszyscy milczeli w oczekiwaniu na otwarcie bram. Metella wyszła z cieni ogrodu i
pocałowała Mariusza, a ten chwycił ją radośnie za pośladek. Jego ludzie przyglądali się
wszystkiemu obojętnie, nie podzielając wesołego nastroju wodza. Metella odwróciła się i
pocałowała Gajusza i Marka. Ku swemu zaskoczeniu, zobaczyli w jej oczach łzy.
-Wracajcie do mnie zdrowi i cali. Będę czekać na wszystkich.
Gajusz rozejrzał się za Aleksandrią. Kołatała mu się w głowie niejasna myśl, by powiedzieć
jej o szlachetnej decyzji ustąpienia Markowi. Miał nadzieję, że dziewczynę wzruszy jego
poświęcenie i wzgardzi uczuciami tamtego. Ale Aleksandria się nie pokazała, a kiedy otwarto
bramy, zabrakło czasu na cokolwiek.
Gajusz i Marek utworzyli szereg z Tubrukiem i Kaberą, gdy tymczasem żołnierze Mariusza
zastukali butami po szarych o przedświcie ulicach Rzymu.
ROZDZIAA XIII
W normalnych okolicznościach ulice Rzymu byłyby puste o tej porze, bo większość
mieszkańców wstawała póznym rankiem i uwijała się przy swoich sprawach do północy.
Jednak przy wciąż obowiązującym zakazie poruszania się po mieście od zmierzchu rytm dnia
się odmienił i gdy Mariusz i jego ludzie ruszyli do marszu, sklepy były już otwarte.
Wódz prowadził żołnierzy krokiem swobodnym i pewnym. Przechodnie rzucali sobie
ostrzeżenia i Gajusz widział, jak ludzie nurkują w najbliższe drzwi na widok uzbrojonych
mężczyzn. Po ostatnich zamieszkach nikt nie był w nastroju do wystawania i podziwiania
przemarszu, który torował sobie drogę w dół stoku i prosto na forum, gdzie miał swe budynki
senat.
Najpierw główne drogi opustoszały, kiedy ci, których pierwszy brzask wyganiał do pracy,
opowiedzieli się przeciw żołnierzom. Gajusz czuł ich ciężkie spojrzenia rzucane na ludzi
Mariusza i słyszał gniewne pomruki. Zacięte twarze powtarzały jedno słowo: Scelusl - hańba
dla armii, która wychodzi na własne ulice. Zwit był wilgotny i zimny i Gajusz lekko zadrżał.
Marek także wyglądał ponuro w szarym świetle i kiedy ich oczy się spotkały, kiwnął głową, a
jego ręka dotknęła rękojeści miecza. Napięcie potęgowało pobrzękiwanie i poskrzypywanie
towarzyszące każdemu ruchowi idących mężczyzn. Gajusz nie zdawał sobie sprawy, jak
hałaśliwa może być pięćdziesiątka żołnierzy, lecz w wąskich uliczkach szczęk podkutych
butów odbijał się echem i wracał ze zdwojoną
160
Imperator
siłą. Na wyższych piętrach otwierało się okno po oknie i padały gniewne okrzyki, ale
maszerowali dalej.
-Sulla każe wam wykłuć oczy! - zawył jakiś mężczyzna, nim zatrzasnęły się za nim drzwi.
Ludzie Mariusza lekceważyli urągania i tłum za nimi, przyciągany podnieceniem i
niebezpieczeństwem i narastający w dziki motłoch.
Z przodu jakiś legionista ze znakiem bojowym Sulli na tarczy obrócił się na ten hałas i
zamarł. Ludzie Mariusza maszerowali w jego kierunku i Gajusz poczuł nagłe
podekscytowanie, kiedy pięćdziesiąt par oczu skupiło się na samotnej postaci. Legionista,
przedkładając życie nad męstwo, zniknął za rogiem. Jeden z pięćdziesiątki, idący w pierwszej
linii, wychylił się do przodu, jakby chciał za nim pobiec, lecz wódz położył mu dłoń w
poprzek piersi.
- Zostaw go. On im powie, że nadchodzę. - Jego głos poniósł się do tyłu przez szeregi i
Gajusza zdumiał płynący zeń spokój.
Nikt poza tym się nie odezwał i szli dalej, wybijając zgodny rytm.
Kabera obejrzał się i zbladł, zobaczywszy ulice wypełnione gapiami. Nie było się gdzie
wycofać; tłum deptał im po piętach, oczy ludzi błyszczały podnieceniem, nawoływali się i
pohukiwali jeden na drugiego. Kabera sięgnął za pazuchę i wyciągnął mały, obwiązany
rzemykiem niebieski kamyk, pocałował go i wymruczał krótką modlitwę. Tubruk popatrzył
na starego człowieka, położył mu dłoń na ramieniu i ścisnął je delikatnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]