[ Pobierz całość w formacie PDF ]
liczył na jej majątek. Do tego małżeństwa została zmuszona przez rodzinę, na wskutek pohańbienia się
z Cyganem. Dziecko jednak było chłopa.
Kurczę, że też nie znam jakichś konkretnych dat! - pożałowałam teraz, że nie wypytałam kobie-
ty z kozą bardziej szczegółowo. - Ale nic to! Jeszcze mamy ten sen, co się dzieje w teatrze. Tam wła-
śnie Rossi wyciągała rękę do Cygana, ale nie była w stanie go dosięgnąć. A co tam robił w takim razie
Fryderyk, Olek i Matylda? Dlaczego oni wszyscy tak gorąco temu związkowi sekundowali? To już
chyba zwykła senna konfabulacja - doszłam do wniosku, nie mogąc ich do niczego dopasować.
Rossi została pochowana na cmentarzu w Rąpałkach - snułam dalej swoje domysły. Najpraw-
dopodobniej Cygan swoją ogromną miłością i tęsknotą, a może jeszcze dodatkowo jakimiś gusłami,
R
L
T
sprowadził ją z powrotem na ziemię. Gdyby urodziła się... jako ja, Magdalena Janisz, miałaby od razu
powiązania z tymi okolicami. Cygan byłby teraz siedemdziesięcioletnim staruszkiem, zatem jest mała
szansa na nawiązanie ze mną ponownego romansu. No chyba - rozważałam inną możliwość - że on też
umarł albo się powiesił, czy coś w tym rodzaju i urodził się ponownie. Jako Olek...
- Już w dzieciństwie coś nas ku sobie pchało" - powiedział i była to szczera prawda. Cokolwiek
bym więc potem robiła - wychodziła za mąż lub przeciwnie, zamknęła się w klasztorze - i tak musiała-
bym tu wrócić i wypełnić swoje przeznaczenie, czyli dokonać żywota po długim i szczęśliwym poży-
ciu w ramionach przypisanego mi przez los Cygana.
Cały czas czułam wyraznie, że sposób mojego rozumowania jest słuszny. W momencie jednak,
gdy dochodziłam do Olka, moja pewność znikała. - Przecież to wszystko jest takie logiczne! - mówi-
łam sobie. Według filozofii Matyldy ten trop był fałszywy, ponieważ nie potwierdzało go moje serce.
Mimo całej, najlogiczniejszej logiki nie potwierdzało i kropka!
- A gdzie w tym wszystkim mieści się upiorna, gadająca studnia? - zaczęłam powątpiewać po-
woli w swój spryt.
- A gdzie się podział chłop i dziewczynka? To przecież byłaby... moja córka! - odkryłam nagle.
Jeśli żyje, jest z pewnością ładnych parę lat starsza ode mnie. Może jednak nie żyje? A jeżeli tak, to
gdzie jest? - poczułam, że wszystko znowu zaczyna mi się wymykać. Zamknęłam oczy i ułożyłam się
wygodnie. Czekałam...
* * *
... Drzwi od kuchni otwierały się wolno i bezszelestnie.
- Wejdz - powiedziałam szeptem. Kimkolwiek jesteś. - To ty, dziecko? - czekałam, wpatrując
się w ciemną szczelinę, ale nikt się nie zjawiał. - Kto tam? - zapytałam. - No wchodzże, skoro już tu
jesteś!
Drzwi otworzyły się jeszcze szerzej i stanął w nich... Fryderyk! Był blady i smutny, włosy miał
w nieładzie, a jego jasna, skórzana kurtka była mocno zabrudzona i miejscami podarta. Przez chwilę
wydawało mi się, że to wcale nie sen.
- Owszem, to jest sen, Magdaleno - odpowiedział Fryderyk, choć o nic go nie pytałam.
- Co w takim razie robisz w moim śnie?
- Przyszedłem, żeby pomóc ci rozwiązać twój problem.
- Chcesz rozwodu? Teraz, po nocy? - zdziwiłam się z niesmakiem. Dla Fryderyka jego sprawy
były zawsze najważniejsze i niecierpiące zwłoki.
- Nic nie rozumiesz Magdaleno i nie zrozumiesz, jeśli będziesz tak się kręcić w kółko. Chcesz
przecież wiedzieć... - spojrzał na mnie smutno.
- A co ty masz z tym wszystkim wspólnego? - spytałam niemal agresywnie.
R
L
T
- Dużo - Fryderyk złapał się oburącz za głowę, a na jego twarzy pojawił się bolesny grymas. -
Pomyśl czasem i o mnie.
- Pójdę już... Magdaleno... - mówił urywanym głosem - pamiętaj...
Zanim wyszedł z pokoju, podszedł do mojego łóżka i na chwilę położył dłoń na poduszce, tuż
przy mojej głowie. Nie dotknął mnie jednak. Wyszedł bezszelestnie, tak jak wszedł, a zaraz za nim
równie cicho zamknęły się drzwi.
* * *
- Ależ durnowaty sen miałam - było moją pierwszą myślą po przebudzeniu. - Koszmar, a jakże!
Z moim koszmarnym małżonkiem w roli głównej... No cóż, pora chyba skapitulować - przeciągnęłam
się z chrzęstem - poproszę dzisiaj Olka, żeby jednak rozejrzał się za jakąś wróżbitką.
Lepszy byłby pewnie hipnotyzer, ale gdzie tu takiego znalezć - dumałam, zsuwając się łóżka na
kolana, by odmówić poranny pacierz. Zamknęłam oczy i oparłam czoło o poduszkę, aby lepiej skupić
się na modlitwie. Po raz trzeci zaczynałam od słów: Ojcze nasz", kiedy dotarło do mnie, że coś nie
pozwala mi się skoncentrować. Wyraznie czułam... zapach wody kolońskiej Fryderyka! - Skąd u li-
cha... - zastanawiałam się, obwąchując poduszkę - ten zapach?! To... nie mo... - niuchałam dookoła -
żliwe... przecież!
- O, w mordę kataryniarza! - zerwałam się na równe nogi. - Ten sen! On w tym miejscu położył
rękę!
Nie mogłam tego zapachu pomylić z niczym innym. Fryderyk zawsze używał tej samej wody.
Próbowałam mu nawet czasem sugerować, by zrobił sobie jakąś odmianę, ale on twierdził, że nie ma
powodu zmieniać czegoś, co w zupełności mu odpowiada. Wstałam wolno z podłogi, czując pojawia-
jącą się na całym ciele gęsią skórkę.
- Ciociu! - krzyknęłam słabo. - Ciociu!!! - tym razem mój głos spisał się jak należy.
Stryjna natychmiast pojawiła się w progu.
- Fryderyk nie żyje!!!
- A cóż tobie się znowu roi! Magduś... Idz ty, dziecko do jakiego lekarza, choćby dziś... - mówi-
ła zatroskana. - To przecież tak nie może być dalej. Boże mój, jaka ty blada jesteś - dotknęła ręką mo-
jego czoła.
- Nie, nie ciociu, żadnego lekarza, nie, nie! - powtarzałam nerwowo. - Muszę w końcu skombi-
nować ładowarkę do tej cholernej komórki! - przetrząsałam nerwowo torebkę. - Jest! - wywaliłam
wreszcie całą zawartość na podłogę. - Jasne! Wyładowana, na amen! A czego się spodziewałam wła-
ściwie?
Ciotka z niepokojem obserwowała moje poczynania, miętosząc bezradnie w rękach mokrą
ścierkę.
R
L
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]