[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak przystało rasowemu pieskowi, zamachał ogonkiem, Anastazy zaś patrzył tylko, nie ukry-
wając zdumienia.
- Proszę na obiad! - zaświergotała panna Skowronek. Anastazy zerwał się na to wezwa-
nie, zerknął na Dudusia i zaśmiał się.
Czy on się śmieje ze mnie? - pomyślał Michaś.
Ale odrzucił tę myśl jako bezsensowną i poszedł na górę do dziecinnego pokoju.
- Czy mam umyć ręce, Mary? Są zupełnie czyste...
- Wszyscy, oczywiście umyli już ręce - ale ty możesz zrobić, jak uważasz!
No, zrozumiała wreszcie, że Michaś Banks to nic taki sobie zwykły chłopiec. Mógł
umyć ręce albo ich nie umyć zależnie od tego, jak uważał. I nie powiedziała mu nawet, żeby
zdjął kapelusz!
Michaś postanowił więc iść prosto na obiad bez mycia rąk.
- A teraz idziemy do parku - rzekła Mary, gdy tylko obiad był skończony. - Czy zga-
dzasz się, Michasiu?
Czekała na jego zgodę.
- Owszem, owszem! - odparł Michaś robiąc ręką wielkopański gest. - Pójdę chyba na
huśtawki.
- A nie nad staw? - zapytała Janeczka. Miała wielką ochotę popatrzeć na Neleusza.
- Oczywiście, że nie - powiedziała Mary. - Zrobimy tak, jak chce Michaś.
I usunęła się z szacunkiem, gdy Michaś dumnym krokiem przeszedł obok niej przez
furtkę.
Leciutka, łagodna mgiełka wciąż unosiła się nad trawnikiem, zamazując kontury ławek
i fontann. Drzewa i krzewy zdawały się płynąć w powietrzu. Każdy przedmiot wyglądał
inaczej niż zawsze. Trzeba było stanąć bardzo blisko, aby rozróżnić jego właściwy kształt.
Mary Poppins usiadła na ławce, ustawiwszy wózek z boku, i zaczęła czytać książkę.
Dzieci pobiegły bawić się nie opodal.
Michaś huśtał się na huśtawce w pirackim kapeluszu, który opadał mu na oczy. Potem
przejechał się na małej karuzeli i strzelał do celu w strzelnicy. Nie mógł wywijać koziołków
na trawie jak Janeczka, w obawie, aby nie spadł mu z głowy ukochany kapelusz.
A co teraz? - pomyślał, czując, że zaczyna się trochę nudzić i że wszystko, co tylko
było możliwe, wydarzyło mu się już dzisiejszego ranka. I niczego więcej nie mógł się
spodziewać.
Poprzez mgiełkę otulającą park przywędrował z powrotem na ławkę i usiadł obok
Mary. Mary rzuciła mu ledwo dostrzegalny, nieobecny uśmieszek, tak jakby go nigdy przed-
tem nie widziała, i zagłębiła się w lekturze. Czytała książkę pod tytułem: O czym prawdziwa
dama wiedzieć powinna .
Michaś westchnął, aby zwrócić na siebie jej uwagę.
Ale Mary zdawała się tego nie zauważać. Wykopał dołek w mokrej trawie. Ale Mary
czytała dalej.
Wtem spojrzenie Michasia padło na jej otwartą torebkę, którą postawiła obok siebie na
ławce. W torebce była chusteczka do nosa, pod chusteczką lusterko, a obok lusterka srebrna
gwizdawka.
Michaś spojrzał na nią zazdrośnie, a zaraz potem na Mary, która ciągle była pogrążona
w lekturze. A może poprosić, aby pożyczyła mu jej na chwilkę do zabawy? Zdawała się być
w świetnym humorze, nic powiedziała dotąd ani jednego złego słowa. Ale czy miało tak
trwać do końca dnia? A co będzie, jeśli zapyta, a ona odmówi?
Postanowił więc nie ryzykować pytania, ale po prostu wziąć gwizdawkę nie pytając.
Zresztą nie wezmie jej na zawsze, tylko po prostu pożyczy. Będzie mógł w każdej chwili
położyć ją znowu na miejsce.
W okamgnieniu sięgnął ręką do torebki i gwizdawka znalazła się w kieszeni jego spode-
nek. Szybko skrył się za ławką, czując w dłoni mały, srebrny przedmiocik; miał go właśnie
wyjąć, gdy nagle coś niewielkiego i jasnego przebiegło obok.
To chyba ten sam kot, którego widziałem wczoraj wieczorem - powiedział Michaś do
siebie. I było tak w istocie. Ta sama czarno-ruda sierść zalśniła w słonecznej mgiełce, podo-
bna raczej do cętek światła i cieni niż do zwykłego futerka. Stworzonko miało wokół szyi tę
samą złotą obróżkę. Kotek spojrzał na Michasia zachęcająco, uśmiechnął się tajemniczo i
przemknął mu bezszelestnie pod nogami. Michaś schylił się, chcąc go dotknąć, gdy coś z
brzękiem upadło na ziemię.
- Mój pieniążek! - zawołał, chcąc go podnieść. Zaczął szukać w parującej zieleni,
odchylając wilgotne łodygi trawy i kwiatów koniczyny. Ale pieniążka nigdzie nie było. Gdzie
też się mógł podziać?
- Chodz! - odezwał się nagle cichutki, zachęcający głosik. Michaś rozejrzał się i ku
swemu zdumieniu stwierdził, że dokoła nie było nikogo - tylko kot, który wyraznie się do
niego uśmiechał.
- Spiesz się! - rozległ się znów ten sam głos.
To kot przemówił.
Michaś podniósł się. Nie było celu szukać. Pieniążek, który dostał od ojca, widocznie
gdzieś przepadł. Pobiegł szybko za wzywającym go głosem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]