[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dwójka mężczyzn na werandzie wymachiwała rękami.
Coś na kształt rury pojawiło się w otwartym plexiglasowym okienku. Rozległ się su-
chy trzask, a jedna z desek balustrady rozprysła się na kawałki. Kilka drzazg uderzyło w
lewą rękę Jima. Gdy obaj dawali nura w drzwi prowadzące do środka budki, rozprysła
się szyba w oknie wychodzącym na południe.
Przycupnęli pod ścianą.
 To były pociski, Jim.
 Taak? No popatrz, a ja myślałem, że suszony groch.
 Próbowali nas zabić  przez zaskoczenie! Jeśli im to się uda... to nigdy nie prze-
drzemy się przez mgłę. Zostaniemy uwięzieni.
Weinberger z rozpaczą spojrzał na sufit.
 Moje małe Zmierć  krzyknął  gdzie jesteś? Potrzebujemy ciebie!
Lecz sufit był pusty.
 Czemu oni, kurwa, strzelają? Pociski! Gwałt! Jak to się mogło stać?
 A ty masz akurat prawo protestować.
 Był powód, by zastrzelić Harpera  nawet jeśli był to powód fałszywy. Ale strze-
lać do ludzi jak do drapieżników! O co im chodzi?
 Odwet.
 Ze strony władz?
Jim ze zdziwieniem spoglądał na wbite w dłoń drzazgi. Weszły głęboko, zbyt głęboko,
by mógł je wyciągnąć na poczekaniu. Jak w ogóle może zaistnieć odwet ze strony władz?
To go również zdumiewało.
Kolejny pocisk trafił w dach przebijając sufit.
 Partacze! Czy myślą, że wisimy pod sufitem?
Wyciągając z kieszeni rewolwer, Jim pamiętał tym razem, by bezpiecznik był zwol-
niony.
151
 Postraszę ich.
 Zaczekaj: powinieneś broń trzymać mocno obiema rękami, o tak  Weinberger
składający dłonie, by pokazać, jak należy trzymać pistolet, sprawiał wrażenie modlące-
go się o przybycie małych Zmierci.
 Gdy strzelałeś do Harpera, to nie...
 Bo był bliżej.
 Ale czy mamy prawo skazywać, choćby wrogów,
 Oni nie mają takich skrupułów.
Jim wystawił ostrożnie głowę przez okno. Helikopter silnie kołysząc się wisiał w po-
wietrzu po lewej stronie w odległości jakichś pięćdziesięciu stóp.
Jim natychmiast poznał człowieka trzymającego karabin. Karabin z optycznym ce-
lownikiem.
Noel Resnick.
A pilotem był Toni Bekker.
Przez krótką chwilę Jim i Resnick spoglądali na siebie. Resnick uniósł nagle do twa-
rzy celownik i przymknął jedno oko, jakby mrugał znacząco do przeciwnika.
Wyskakując w światło dnia, ściskając silnie broń obiema rękami, Jim nacisnął dwu-
krotnie spust  celując w człowieka, nie w maszynę.
Resnick wystrzelił również.
Obaj chybili. Jim nawet nie trafił w helikopter. Obaj byli miernymi strzelcami.
Bekker cofnął helikopter o dalszych pięćdziesiąt stóp. Kolejna kula trafiła niecelnie
w nadbudówkę.
 To Resnick strzela  poinformował Jim kryjąc się w budce.  Pilotem jest ten
sam facet z Oktagonu, który dał mi tę cholerną broń. To człowiek Resnicka.
 Resnick?  krzyknął bardzo głośno Weinberger, jakby chciał, by jego głos dotarł
do załogi śmigłowca.  Czyż nie równa się to utracie wszelkich praw przysługujących
Mistrzowi?
 A czy Bekker nie zdyskwalifikował się jako Oficer Spokoju? Teraz wszystko rozu-
miem. Nasłała ich Alice Huron.  Nie wracaj bez skalpu, Noelu, lub ja cofnę wszystkie
twoje przywileje: bungalow nad jeziorem, Mary-Ann, wszystko. Będziesz skończony . O
to właśnie chodzi. Powiedzą potem, że to my pierwsi otworzyliśmy ogień. Oni chcie-
li nas tylko spokojnie wziąć na pokład, a my wciągnęliśmy ich w zasadzkę i o mało nie
pozabijali!
Jim wychylił się szybko przez wybite okno i oddał kolejny niecelny strzał.
 Oszczędzaj naboje, człowieku!
  To już ostatni test, Noelu, kochanie. On pokaże, czy jesteś godny stać się Władcą,
jak ja. Czy popełnisz okropną zbrodnię, by znalezć się w naszych szeregach? To inicja-
cja, Noelu . To ostatni egzamin.
152
 O czym ty gadasz?
 O prawdziwych, sekretnych Władcach. Nie wspominałem ci o nich.
 A teraz za pózno, Jim. Oszczędzaj amunicję! By wydostać się stąd, potrzebować
będziemy osłony ogniowej. Tak się to nazywało: osłona ogniowa. Posłuchaj mnie! Nie
może być w to zaplątany cały Dom w Egremont ani cały Oktagon. Musimy więc oddać
się w ręce zwyczajnych Urzędników. Jedynym zatem wyjściem, jakie nam pozostało, jest
uciec stąd i na piechotę dotrzeć do Egremont.
Kolejna kula zagrzechotała o deski nadbudówki.
 Musimy zejść po drabinie i ukryć się w lesie.
W górze z przejmującym gwizdem, przeleciał kolejny pocisk, całkiem tym razem
chybiając. Najwidoczniej naciskając spust, Resnick za każdym razem podrzucał strzel-
bę.
 Będzie dobrze. Nie trafi nas. Zbyt silną ludzie czują awersję do strzelania do in-
nych ludzi. To prawie uniemożliwia oddanie celnego strzału.
 Tobie nie przeszkadzało  mrukną Jim nie oddając jednak broni Weinbergerowi.
Ten z kolei nie wyglądał na zmartwionego tym faktem.
 Schodzę pierwszy, Jim. Ty w tym czasie wystrzel trzy ostatnie naboje w helikopter.
Nie przejmuj się, jeśli spudłujesz.
 Hej...
Ale Weinberger schodził już po drabinie.
Gdy od ziemi dzieliło go jeszcze sześć stóp, Nathan skoczył. Jednak zle ocenił wyso-
kość, bo spadając, uderzył w ziemię nadspodziewanie silnie. Przewrócił się, a nogę prze-
szył mu okropny ból. Zawył, chwycił dłońmi skręconą kostkę i zaczął energicznie ją ma-
sować. Ponad nim z gwizdem przeleciała kolejna kula. Najgorszy ból już mijał; na szczę-
ście  nic sobie nie połamał. Dzwignął się z ziemi i ostrożnie obciążył chorą nogę. Ból
był dotkliwy, lecz od biedy mógł biec  utykając.
Tymczasem trzydzieści stóp ponad jego głową, schodzący pospiesznie Todhunter za-
haczył połą płaszcza o jakiś wystający gwózdz, a może krokiew. Był za gruby, aby swo-
bodnie zejść. W końcu mocnym szarpnięciem uwolnił płaszcz i oddał następny strzał
na oślep.
Mocno utykając, Nathan zaczął biec po trawie w stronę zbawczej ściany lasu. Gdzież [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •