[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W tym Starkey, Harris i Griffin  z rodzinami.
No i, rzecz jasna, ja z Sampsonem.
Nadchodził czas rozrachunku. .
Rozdział 81
Dzień był gorący, parny i nawet kucharze w fartuchach z
nadrukiem BBQ FROM HEAVEN kryli się w cieniu, sączyli
tam ziemnego Dr Peppera i rzadziej niżby należało podchodzili
do grilli, aby przewrócić piekące się na nich żeberka. Uczest-
nikom firmowego pikniku upał zdawał się nie przeszkadzać,
dobrze się bawili w tę piękną sobotę. Kolejny kamyk wyjęty
ze słoja.
Siedzieliśmy z Sampsonem pod starym dębem zasłuchani
w koncert miejscowego ptactwa. Popijaliśmy mrożoną herbatę
z plastikowych szklanek do złudzenia przypominających szkla-
ne. W podkoszulkach z nadrukiem H & K RZDZI nie wyróż-
nialiśmy się z otoczenia.
Nozdrza łaskotał smakowity aromat grillowanych żeberek.
Dym unoszący się z rusztu odstraszał wszelkie latające pas-
kudztwo.
 Znają się na przyrządzaniu żeberek  zauważył Samp-
son.
Rzeczywiście się znali, i ja też. %7łeberka, żeby dobrze doszły,
nie mogą być wystawione na bezpośrednie działanie ciepła;
w grillu usypuje się więc dwa stosiki węgla drzewnego, jeden
przed, drugi za rusztem, na którym żeberka są ułożone. I tutaj
258
postępowano zgodnie z tą zasadą. Przyrządzania żeberek, i nie
tylko, nauczyła mnie Nana. Chciała, żebym dorównał jej w kuch-
ni. Na razie daleko mi jeszcze było do tego, ale robiłem postępy.
Kiedy zachodziła taka potrzeba, potrafiłem ją zastąpić.
Wiedziałem nawet, że światek grillowiczów dzieli się na
dwa obozy  jeden obstaje przy  doprawianiu na sucho",
drugi przy  doprawianiu na mokro". Doprawianie na sucho to
nacieranie mieszanką soli, pieprzu, papryki i brązowego cukru,
co ma nadać mięsu ostrości i słodyczy i wydobyć z niego głębię
smaku. Doprawianie na mokro polega na uprzednim wymocze-
niu mięsa w jabłeczniku z dodatkiem szalotki, pieprzu jalapeno,
keczupu, brązowego cukru i pasty pomidorowej. Mnie smako-
wało mięso przyprawiane i na jeden, i na drugi sposób, byle
tylko zostało wypieczone tak, żeby odchodziło od kości.
 Jak to miło popatrzeć, kiedy ludzie bawią się tak dobrze,
po amerykańsku  - rzekł Sampson.  Przypomnij mi,
żebym ci opowiedział o Billie z Jersey.
 O Billie?  spytałem.  Jakiej Billie?
 Cierpliwości, partnerze. Teraz jesteśmy w pracy. Tropimy
trzech zimnokrwistych zabójców.
Fakt. Zajęci byliśmy obserwowaniem z bezpiecznej odległo-
ści rodzin Starkeya, Harrisa i Griffina. Zauważyłem, że Thomas
Starkey zerknął kilkakrotnie w naszą stronę. Czyżby poczuł
pismo nosem? Jeśli nawet, to nie wyglądał na zdenerwowanego
ani zaniepokojonego.
 Myślisz, że to oni załatwili pułkownika Handlera? 
spytał Sampson.  %7łe wiedzą, kim jesteśmy?
 Jeśli nie, to wkrótce się dowiedzą.
Sampson jakby mnie nie słuchał.
 Na tym polega twój wielki plan? Dać się zabić tu, w Ro-
cky Mount?
 Nie zrobią niczego w obecności swoich rodzin  powie-
działem.
 Jesteś pewien?
259
 Nie  odparłem.  Pewien nie jestem, ale tak mi się
wydaje.
 To mordercy, Alex.
 Zawodowi mordercy  uściśliłem.  Nie bój się, wy-
biorą odpowiedni czas i miejsce.
 Ja się nie boję  powiedział Sampson.  Tylko ręce
mnie świerzbią, żeby się wreszcie dobrać do chłopaków.
Pogawędziliśmy potem z kilkoma pracownikami H & K i ich
rodzinami. Byli rozmowni, a my przyjacielscy. Przedstawialiś-
my się jako nowi w firmie i nikt nie podawał tego w wątpliwość.
Mało tego, serdecznie nas witano. Ludzie z Rocky Mount byli
bardzo sympatyczni. Z małymi wyjątkami.
Po lunchu przyszedł czas na gry zespołowe i inne sportowe
zabawy: wyścigi pływackie, siatkówka, piłka nożna, softball
oraz zawody przygotowane specjalnie dla dzieci.
Starkey, Harris i Griffin, po zastanowieniu, skierowali się
w stronę jednego z sąsiadujących ze sobą boisk do softballu.
Odczekaliśmy z Sampsonem chwilę i ruszyliśmy za nimi.
Niech gra się rozpocznie.
Rozdział 82
 Potrzeba nam dwóch do skompletowania drużyny. Umie
cie grać, wielkoludy?  zwrócił się do nas starszy mężczyzna
w koszulce z nadrukiem Atlanta Braves i w baseballowej
czapeczce.  Zapraszamy. To towarzyski mecz.
Zerknąłem na Sampsona. Uśmiechnął się i powiedział:
 Jasne, grywa się od czasu do czasu.
I tak trafiliśmy do drużyny skleconej ze zbieraniny pa-
tałachów, której przydałoby się chyba więcej niż dwóch
zawodników. Starkey, Harris i Griffin wchodzili w skład
drugiej drużyny  naszych godnych przeciwników w to-
warzyskim meczu.
 Stoimy chyba na straconej pozycji  mruknął do mnie
Sampson.
 Nie przyjechaliśmy tu wygrywać meczów softballu 
przypomniałem mu.
Uśmiechnął się.
 Tak, ale przegrywać też nie przyjechaliśmy.
Gra tylko z pozoru toczyła się o pietruszkę. Przeciwnicy
najwyrazniej zawzięli się, żeby nas pognębić. Starkey i Harris
byli niezli, zresztą wszyscy w ich zespole sprawiali takie
wrażenie. Nasza drużyna była nierówna, a oni bezlitośnie
261
wykorzystywali nasze słabe strony. Po pierwszej rundzie prze-
grywaliśmy dwoma punktami, po trzeciej już czterema.
Kiedy zbiegaliśmy z boiska, żeby przejąć pałkę, Sampson
klepnął mnie w pośladek.
 A ja ci mówię, że nie przyjechaliśmy tu przegrać 
powiedział.
W tej rundzie Sampson miał odbijać jako trzeci. Ja jako
czwarty, o ile ktoś zdoła zaliczyć bazę. Zaczynał chudy starszy
Meksykanin. Piłka, którą ledwie musnął pałką, spadła w polu
wewnętrznym. Wywołało to wśród naszych oponentów ogólną
wesołość i pod adresem niefortunnego pałkarza posypały się
zarzuty, że nie ma cojones, w wolnym tłumaczeniu jaj. Następny
przy pałce, brzuchaty księgowy, uderzył piłkę tak, że przeleciała
nad głową obrońcy drugiej bazy i spadła tuż za nim. Nasi
rywale pokładali się ze śmiechu.
 Więcej szczęścia niż rozumu  wrzasnął z pierwszej
bazy nasz zawodnik, poklepując się po piwnym brzuszysku.
Przyszła kolej na Sampsona. Nie wykonał nawet próbnego
zamachu, dotknął tylko gumowej mety czubkiem najdłuższej
i najcięższej pałki, jaką udało mu się wygrzebać z tych, które
były do dyspozycji.
 Uwaga, krzepki pałkarz. Lepiej przesuńcie dalej ogro
dzenie!  zawołał Starkey zajmujący pozycję między drugą
a trzecią bazą. Wyglądał jak rasowy baseballista, poruszał się
lekko i zwinnie zarówno przy pałce, jak i w polu.
Sampson stał z pałką na ramieniu. Nikt prócz mnie nie
wiedział, czego się można spodziewać po tym olbrzymie, a i
ja nie zawsze to wiedziałem. W dzieciństwie często razem
grywaliśmy. Za młodu, w szkole średniej, Sampson był naj-
lepszym w mieście napastnikiem, ale w ostatniej klasie nie
zgłosił się nawet do drużyny futbolowej. Jeszcze lepiej szło
mu w baseballu, ale wyrósłszy z Małej Ligi, nie grał już w
zorganizowaną piłkę.
Stałem za nim i próbowałem odgadnąć, jak zagra Boisko nie
262 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ftb-team.pev.pl
  •